Przemierzając ciemne korytarze metra nie napotkał żywej duszy. Wzbudzało to w nim niepokój. Każdy niemal szmer, który usłyszał wzbudzał w nim paniczny lęk. Urastało to do rangi psychozy. Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony w oczekiwaniu, że lada chwila pojawią się istoty z jego domniemanych urojeń. Tak...urojeń. Schizofrenia to poważna przypadłość, na którą cierpi wielu ludzi na całym globie. Nie docierało do niego, że może być jedną z tych osób. Wszystko co widział wydawało się na tyle realne, że gotów byłby uznać, że to wszyscy inni wokół mają założone klapki na oczy i nie dostrzegają tego co dzieje się wokół.
Albo nie chcą tego dostrzec. On w to wierzył. I bał się, miał cholernę prawo się bać. Przesiadywał, a właściwie wegetował w kilku psychiatrykach. Diagnoza była zawsza ta sama. Schizofrenia. Nie potrafiąc przyjąć tego do wiadomości nie chciał podjąć się leczeniu zmieniając co rusz lekarzy. Gdyby zdiagnozowali u niego chroniczną depresję pewnie dałby temu wiarę. Od kiedy sięgał pamięcią uważał się za kogoś gorszego od innych. Miał na koncie kilka prób samobójczych, nieudanych. Lekarze twierdzili, iż jedno nie wyklucza drugiego. W dodatku czasy młodości do lekkich i przyjemnych nie należały. Nie wspominał ich przynajmniej z takim sentymentem jak niektórzy jego znajomi. Był synem ulicznej prostytutki i alfonsa - bękartem, był zwykłym bękartem spłodzonym przez niefortunny przypadek. Matka wraz z ojcem pastwili się nad nim i psychicznie, i fizycznie. Wygłodniały, brudny i wystraszony zwrócił uwagę miejscowej opieki społecznej, którą wnet zorientowała się w tragicznej sytacji chłopca. Odebrano prawa rodzicielskie matce, zaś Samuela zabrano do domu dziecka. Był zdolnym chłopcem. Lubił malować. Na kartki papieru przelewał postacie, które rzekomo widział. To naturalne, że dzieci wymyślają sobie postaci, z którymi rozmawiają i się bawią. Wraz z wiekiem nie mijało mu to, a wprost przeciwnie przybierało to większe rozmiary. Bał się postaci, które krążyły po sierocińcu. Nikt poza nim ich nie widział, nikt mu nie wierzył. Utrzymywał, że pojawiają się zwiastując tragedię.
W noc poprzedzającą serię zgonów, którą zapoczątkowała jedna z opiekunek w sierocińcu widział owe cienie przemykające nieopodal jej pokoju. Tej nocy nie mógł zasnąć, płakał z trudem łapiąc powietrze. Próbowano go uspokoić, ale ten nie dawał za wygraną. Nim zasnął zdążył przekazać, że pani Jenny grozi niebezpieczeństwo. Opiekunka nie wzięła sobie tego głęboko do siebie biorąc to za przejaw dziecięcej fantazji. Nazajutrz owa kobieta dostała zawału. Parę dni później złowieszcze duchy krążyły wokół jednego z chłopców - 17 letniego Damiana. Chłopak ten jeszcze tego samego dnia został pobity na śmierć przez okolicznych chuliganów. Tak więc przelewał na papier, a w czasie, gdy mógł sobie na to pozwolić na płótno to co widział. Uważano go za dziwaka. Inne dzieci stroniły od niego nie szczędząc przykrości. Dorastając w takiej atmosferze nabawił się niskiego poczucia własnej wartości. Los go nie szczędził.
Paręnaście lat później w jego ramionach zmarła jedyna osoba, którą kochał. Będąc z Monicą odżył. Była cudowną przyjaciółką, z którą rozumiał się tak dobrze. Akceptowała jego inność. Często zastanawiał się co tak cudowna kobieta może widzieć w takim kimś jak on. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Miłość jest ślepa - mówił. Ale w głębi serca cieszył się z faktu, że czuje do niego to samo co on do niej. Starał nauczyć się żyć z piętnem, który na nim ciążyło. Szczęście, które wreszcie zaczęło wkradać się w jego życie przerwały Cienie. Parszywe demony przeszłości podążały za nimi aż do stacji metra, spod której Monica wyruszyła w drogę powrotną do domu. Nie widziała ich co oczywiste. Był bardzo poddenerwowany. Starał się ukryć trzęsące się ręce, serce waliło mu w całych sił. Pobladł. Zauważyła to, lecz nie pytała o nic. Akceptowała jego inność, lecz nie wierzyła w rzeczy, o których mówił.
Nazajutrz o tej samej porze stacja metra była pełna ludzi. Nikt nie spodziewałby się strzelaniny w takim miejscu. Monica stała się niewinną ofiarą wojny dwóch toczących ze sobą gangów. Postrzelono jeszcze parę innych osób. Pogotowie nie przybyło na czas. Starał się zatamować krwotok, lecz nic z tego. Zmarła w jego ramionach. To traumatyczne doświadczenie wpłynęło na niego z pewnością tragicznie. Zdaniem zajmujących się jego przypadkiem psychiatrów mogło mieć to decydujący wpływ na jego psychikę. Panicznie bał się tego co widział, a widział coraz więcej. Zjawy coraz częściej przybierały postać zmasakrowanych, ale wciąż żyjących zwłok. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi.
Na dzisiaj to tyle...to pierwsze opowiadanie, za które się wziąłem, więc liczę na wyrozumiałość. O ile komukolwiek się spodoba wezmę się za kontynuację.
szarl : Niestety nie jestem w tej chwili znaleźć stosownego ustępu z "Jedynego...
Durante : Niestety nie jestem w tej chwili znaleźć stosownego ustępu z "Jedynego...
cicha09 : Myślę, że z Twojego pomysłu mogłoby być coś więcej. Tro...