Zmęczony piętnem jakim na nim ciążyło postanowił się przełamać podejmując tym samym leczenia psychiatrycznego. Żywił nadzieje, że to wszystko czego doświadczał miało miejsce jedynie w jego głowie licząc też na to, że po wykryciu źródła tego stanu odpowiedni ludzie za pomocą odpowiednich środków będą w stanie mu pomóc. Po dłuższej obserwacji pacjenta orzeczono schizofrenie paranoidalną. Przypisano mu Zolafren.
Po wyjściu ze szpitala cieszył się jako takim spokojem. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie w stanie żyć normalnie bez ciągłego niepokoju i nieustannego strachu przed widmami, które być może były produktem jego wyobraźni. Wreszcie mógł z ulgą odetchnąć. W wolnych chwilach oddawał się przyjemnościom, a do tych niewątpliwie należało machanie pędzlem. Mieszkał na poddaszu, w wynajętym u pewnej starszej kobiety niewielkim pokoju. Wszędzie, gdzie tylko okiem sięgnąć walały się szkice, zmięte w kłębek prace, które Samuel uznał za nieudane. Brakowało mu natchnienia. Pewnego wieczoru zniechęcony jakością swych prac wpadł w pasję. Cisnął stelażem o ścianę wrzeszcząc jak opętany. Szybko jednak przywołał się do porządku. Podszedł do sekretarzyka, po czym wyjął z szuflady paczkę relanium. Po jego zażyciu opadł na kanapę. Wpatrywał się nieruchomo w sufit. O tak.....relanium zaczęło działać, pomyślał. Wpadł w dziwny stan spokoju, który rzadko towarzyszy artyście. Z odrętwienia wyrwało go pukanie do drzwi. Wstając z kanapy podszedł do drzwi. Po ich otwarciu do pokoju wpadła właścicielka domu.- Mógłby pan tak nie hałasować ? Zadawszy to pytanie rozejrzała się dookoła
Korona, by Panu nie spadła, gdyby od czasu do czasu zapanował tu porządek
- Oczywiście Pani Streisand, przepraszam za zakłócanie spokoju. Doprowadzę ten pokój do należytego porządku
- Mam taką nadzieję. Mój dom to nie chlew i nikt też chlewu z niego robić nie będzie.
W gruncie rzeczy nie mieszkał u niej za darmo, łaski mu nie robiła. Nie zalegał również z czynszem. Nie miała prawa rozporządzać się jego kawałkiem podłogi. Nie miał jednak ochoty wykłócać się z głupim babsztylem.
- Wybieram się do siostry, do Chicago. Klucze do domu znajdzie Pan na stole w kuchni. Proszę nie wywrócić domu do góry nogami w czasie mojej nieobecności.
- Dobrze. Może Pani być tego bardziej niż pewna
- aha, jeszcze jedno. Zostawiam pod pańską opieką Axla. Żarcie dla niego znajdzie Pan w szafce obok lodówki. Za dnia może Pan go wypuszczać na zewnątrz oczywiście uprzednio zamykając bramę. Jeszcze tego mi brakowało, by trafił do hycla.
Axel był pięknym i postawnym dobermanem, na którego punkcie właścicielka przybytku, pod którego dachem przyszło mu mieszkać miała wprost fioła. W zasadzie był w stanie ją zrozumieć. Również kochał zwierzęta. W sierocińcu miał kotka, którym opiekował się tak jak mógł....póty przybłęda nie uciekł przez dziurę w płocie kończąc ostatecznie pod kołami.
- Dobrze, to byłoby na tyle.
Rzekła stara nie siląc się na uprzejmości. Wyszła z pomieszczenia. Zamknąwszy za nią drzwi znów opadł na kanapę. Słysząc silnik samochodu uznał, że spokojnie może zejść na dół po psa nie narażając się na głupie uwagi starej mendy. Szybko sprowadził psa na górę po czym wskoczył na kanapę. Usnął dosyć szybko.
Zbudziło go wściekłe ujadanie psa. Opierając się łokciem spojrzał w kierunku Axla. Pierwsze co przyszło mu na myśl to to, że ktoś włamał się do domu. Wziął ze sobą scyzoryk na wypadek, gdyby przypuszczenia okazały się jednak słuszne. Ostrożnie uchylił drzwi rozglądając się na korytarz. Nie ujrzał niczego podejrzanego. Postanowił zejść na dół. Pies co oczywiste poleciał za nim. Przeczesał całą pierwszą kondygnację i parter. Nie dostrzegł jednak śladu bytności ludzkiej. Drzwi były zakluczone od wewnątrz. Bandzior o ile w ogóle przystąpił progu tego domu musiał znajdować się wewnątrz. Pozostaje zadać więc pytanie..po jaką cholerę zakluczył drzwi od wewnątrz. Mógł uciec oknem. Sprawdził więc i okna. Okazało się, że i przez nie nie mógł się dostać i wydostać. Były szczelnie zamknięte. Axel warczał jednak cały czas, nieustannie. Postanowił więc zdać się na psa. Ruszył więc do kuchni. Po włączeniu światła ujrzał jednak pustą kuchnię. Czyżby pies oszalał ? Rozglądał się po całym pomieszczeniu, lecz nie znalazł niczego co mogłoby go zaniepokoić. Stan kuchni był mniej więcej taki w jakim go zostawił zabierając ze sobą na górę psa. W tym samym momencie światło samoczynnie zgasło.
- Co jest do cholery ?
Włączył ponownie, lecz i tym razem zgasło. Stojąca na blacie stołu szklanka nagle runęła z wielkim impetem o ścianę. Dokładnie tak, jakby ktoś nią tak po prostu cisnął. Przerażony Samuel uciekł na górę. Zamknął się w pokoju. Czyżby znowu się zaczęło ? A może po prostu tak szybko uodpornił się na leki. Strach paraliżował go od wewnątrz. Nie mógł trzeźwo myśleć. Skulił się pod ścianą łkając jak małe dziecię. Przypominał sobie obrazy z dzieciństwa. Nie chciał na nowo tego wszystkiego przechodzić. Wtem do jego uszu dochodzić zaczęło skrzypienie podłogi. Kroki stawały się coraz bardziej wyraźniejsze. Trząsł się jak osika na wietrze.Wcisnął się jeszcze bardziej w kąt. Po upływie chwili odgłos czyiś kroków umilkł. Poczuł jak chłodne powietrze przeszywa go do szpiku kości. Przez drzwi przeszła chmura gęstego czarnego dymu przybierająca kontury człowieka. Stanęła przed drzwiami i tak jakby wpatrywała się w chorobliwie przerażonego Samuela. Po chwili przeszła po ścianie, by kroczyć do góry nogami po suficie. Zniknęła w połowie drogi. Nie wiedział czy to koniec, czy to może początek. Nie wiedział też czy to coś grozi jego życiu. Wstał nieśmiało rozglądając się po całym pomieszczeniu. Po przystąpieniu paru zaledwie kroków zemdlał.
evanescence : świetne opowiadanie