Na początku lipca w samym sercu teutoburskiego lasu, w malowniczym miasteczku Detmold leżącym w Północnej Nadrenii wystartowała druga edycja Owls ́n ́ Bats Festival. Kiedy punktualnie o godz.16:00 pierwszy zespół wchodził właśnie na scenę termometry wskazywały 38 stopni Celsjusza. Warto dodać, że tego dnia w Detmoldzie panowały najwyższe temperatury w całej Północnej Nadrenii.
Upał był niesamowity, powietrze ciężkie i gorące. No cóż, nie będę ukrywał pod sceną było prawie pusto. Jedynie kilka zatwardziałych fanek zespołu dzielnie podrygiwała w rytm muzyki, by co chwilę chłodzić się i korzystać z przygotowanego przez organizatora ogrodowego natrysku. Reszta publiczności rozsiadła się w cieniu drzew i przygotowywała na raczej "pasywne" uczestnictwo w występie Włochów. Ale nic z tego - tu nie było miejsca na oszczędzanie się i chwilę odpoczynku. Wokaliście grupy - Riccardowi Sabetti nie można było odmówić charyzmy, dzięki niezwykle ekspresyjnemu wykonaniu poszczególnych kompozycji łatwo znalazł się na jednej fali z fanami. Przepływ energii pulsujący z ich dark rockowej muzy, a wielbicielami mrocznego rocka był doskonały. Szczególnie było to widoczne podczas wykonania między innymi takiego kawałka jak "Rose". Spiral69 zaprezentowali intrygujące show i właśnie dzięki temu potrafili sobie zjednać fanów i wzbudzić zainteresowanie mimo niesprzyjających warunków. Na dobre rozgrzali wszystkich i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż hektolitry potu lały się nie tylko ze sceny, ale i z widowni.
Angielska formacja Zeitgeist Zero, która była następna w kolejce miała utrudnione zadanie, gdyż jej poprzednicy zawiesili poprzeczkę dość wysoko. Muzycznie zapowiadała się niezła uczta, gdyż grupa określa swój styl jako old wave rock. Zespół został gorąco przyjęty przez zebranych, a wokalistka rozluźniona i pewna siebie stawiała na spontaniczność i szczerość przekazu. Jednym słowem dała dobre show, gdyż reszta zespołu była raczej niezauważalna. Zagrali zbyt monotonnie, bez jakiegokolwiek zaangażowania. Zabrakło też tych chwytliwych momentów, które przykuwają uwagę i gdzieś na dłużej zostają w pamięci.
Za to w trakcie przerwy nastąpiło nagłe ożywienie. Na scenie pojawił się jeden z organizatorów i niczym Św. Mikołaj z reklamówki zamiast worka rozdawał nagrody wśród uczestników loterii. Wiadomo, że każdy lubi dostawać prezenty, więc zabawa była przy tym przednia. W pogodnej atmosferze gromkimi brawami powitano następny zespół - Winter Severity Index. Grupa pochodzi z Rzymu, a początki ich kariery sięgają 2009 roku. Zespół składał się wtedy z czterech dziewczyn. Obecnie pozostały Simona Ferrucci i Valentina Fanigliulo. Do Detmoldu zawitały jeszcze w towarzystwie gościnnie występującego basisty. Włosi mieli niestety solidnego pecha. Niejednokrotnie borykali się z problemami technicznymi. Starano się co prawda szybko je rozwiązać, ale niestety te ciągle powracały i to ze zdwojoną siłą. Wokalistka i frontmanka grupy Simona Ferrucci była do tego stopnia sfrustrowana, że demonstracyjnie zeszła ze sceny. Czy było to gwiazdorzenie, czy zdrowa złość, zostawmy bez komentarza. Jedno jest pewne, poskutkowało i wszelkie problemy techniczne raz na zawsze zniknęły. Byłem pod wrażeniem reakcji publiki, która dopingowała zespół i powodowała, że ponownie tak swobodnie wpasował się w ten festiwalowy klimat. Muzyka Winter Severity Index lawirowała wokół regionów cold wave, a każdy z utworów zawierał wiele frapujących momentów domykanych głosem wokalistki o interesującej barwie i wielkiej sile. Bez wątpienia wywarli na publice spore wrażenie, a na zakończenie otrzymali zasłużoną burzę oklasków.
Prawdziwą festiwalową atmosferę można było tak właściwie odczuć dopiero podczas występu duetu Psyche. Kiedy rozpoczęli swój koncert pod sceną rozpętało się prawdziwe szaleństwo. Psyche jest jednym z tych zespołów, które darzy się wielką sympatią. Mimo, że od 10 lat nie wydali nowego albumu, ich popularność ani trochę na tym nie ucierpiała. W końcu założyciel i frontman Darrin Huss ma spory bagaż doświadczeń: 33 lata działalności to już coś. Jak na starego asa przystało podszedł do sprawy profesjonalnie i ambitnie pozwalając swoim fanom odpłynąć w przyjemne rejony i serwując wszystkie znane przeboje zespołu. Niejednokrotnie urządzał publice pasjonujący sprawdzian ze śpiewu, który to zresztą został zaliczony przez nich na pięć. Energia emanująca od tego wokalisty była powalająca, cały czas był w kontakcie z fanami wielokrotnie przemierzając scenę wszerz i wzdłuż. W ciągu tego występu potrafił zrobić parę ładnych kilometrów. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, a samo zachowanie wywoływało rozbawienie wśród zebranych. No bo jak tu ustać obojętnie, kiedy wokalista wprowadza swojego keyboardzistę w osłupienie zmieniając ciągle setlistę i zastanawiając się, czy dany kawałek był już zagrany, czy jeszcze nie? Ale oczywiście nikt z zebranych nie odebrał tego jako braku przygotowania ze strony muzyków, a jedynie formę wspólnej zabawy, podczas której publika zachęcała zespół do zagrania ulubionych hitów. Kiedy występ Psyche dobiegł końca, fani dali upust swoim emocjom, zadowoleni z tego, że zespół swoimi popisami pokazał, że mimo upływu lat nie wpadł w rutynę, a granie nadal sprawia im sporo przyjemności.
Czas biegł nieubłaganie, zapadł już zmrok i przyszła pora na ostatniego wykonawcy - The Beauty of Gemina. Publiczność wreszcie aktywna i ożywiona tłumnie zebrała się pod sceną by wspólnie uczestniczyć w występie Szwajcarów. Zespół przywitano niezwykle ciepło, a las rąk wyklaskujących rytm robił piorunujące wrażenie. Zespół od samego początku stworzył żywiołowe widowisko dając przy tym popis znakomitego rzemiosła. Znakiem rozpoznawczym były tutaj urozmaicenia aranżacyjne, popisowe i powalające doskonałością solówki. Z nuty na nutę rosło też napięcie. Kulminacją był niejednokrotnie śpiew Michaela - melancholijny, przejmujący, rozrywający powietrze i roznoszący się echem po lesie. Zakończyli krótko przed północą, ale euforia publiczności udzieliła się i muzykom, gdyż wyszli ponownie na scenę pytając organizatora ile pozostało im czasu do dyspozycji. Na zakończenie zaserwowali swoim fanom jeszcze dwa utwory, by potem ukłonami w stronę widowni dziękować jej za ich niecodzienną aktywność podczas tego występu.
Owls ́n ́ Bats Festival może nie jest gigantycznym eventem ale ma w sobie coś wyjątkowego. Zapewne jednym z walorów jest jego kameralność i wytworzona przez to specyficzna atmosfera. Chociaż występowało tu tylko 5 zespołów, to organizacyjnie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przerwy pomiędzy występami były krótkie, a przebudowa sceny przebiegała sprawnie. Zespoły nie oszczędzały się i przedstawiały przedłużone ponad godzinne sety. Po zakończonych pokazach z piwem w ręku i na luzie muzycy rozsiadali się wśród publiki, by razem z nią wspólnie bawić się do białego rana. Bo mimo tego, że nie było oficjalnego aftershow party to na tym festiwalu nikt nie został wyproszony i impreza trwała tak długo, dopóki ostatni uczestnik nie opuścił bram.