Krótka, pseudofilozoficzna rozprawa na temat ateizmu. Wynikła z rozważań autora na ten temat - nie jest inspirowana żadnym kierunkiem filozoficznym (wszelkie wtrącenia i odniesienia w samym tekście zostały przez autora zauważone w czasie pisania).
Nie lubię ateistów, szczególnie takich którzy chcą być nadzwyczaj mroczni i do swojego potępieńczego wizerunku doklejają pogardę dla kościoła i ateizm właśnie. Tę szczerą niechęć jaką żywię do tego właśnie typu niewierzących - sprowokował mój serdeczny kolega, który zapytany przez ze mnie dlaczego ateistą jest - po krótkiej chwili zastanowienia, odparł: "Bo kościół to jedno wielkie g*wno" - "A bóg?" zapytałem grzecznie - "Chyba też…". Otóż mój szanowny kolega, najpierw znienawidził kościół - i szukając odpowiedniego określenia, aby swój pogląd wyrazić - znalazł słówko "ateizm" popularne w kręgach czarno-skórzano-glaniasto-podartojeansowych. Dopiero później dowiedział się, że wyżej wymienione określenie, niesie o wiele większy przekaz niż tylko niechęć do kościoła (ba! może go w ogóle nie nieść), mianowicie przekonał się, że - i tu o zgrozo! - jest to zaprzeczenie istnienia jakiejkolwiek istoty wyższej - czego znieść nie mógł. Więc za moją radą zajrzał do słownika PWN i wynalazł bardziej adekwatne określenia, takie jak: antyklerykał czy apostata. Do czego pije? - pomyśli pewnie czytelnik po przeczytaniu tego, długiego i irytującego wstępu - ano, pije do pewnej głupiej postawy naiwnego pozerstwa, w którą zamieszani są ludzie młodzi starający się buntować przeciwko wszystkiemu i wszystkim - nie zdając sobie sprawy z konsekwencji.Ateistą nie można być, tylko dlatego że nie lubi się, kościoła albo księży - to już wyjaśniłem - są bardziej odpowiednie słówka; wcześniej wspomniana apostazja (niechęć do religii - i nomen omen, ostatnia studyjna płyta Behemotha) czy antyklerykalizm (niechęć do kleru, oczywiście). Wiem, że niektórych może dziwić, że o tym piszę, ale proszę mi wierzyć, że błąd ten jest popełniany dość często. Lecz jeżeli, ktoś nadal chce się upierać, że wkurzający proboszcz to wystarczający powód by zacząć wątpić - to będę apelował o rozwagę. Bóg - nie równa się duchowieństwo i na odwrót - zadaniem księży, jest jedynie pośredniczyć w stosunkach na linii Najwyższy - człowiek. Więc to że listonosz przy wręczaniu nam paczki od ciotki da nam w twarz, nie będzie to chyba oznaczało, że pojedziemy do ciotki i zrobimy to samo - tu trzeba winić pośrednika, a nie nadawcę! Choć i to zły przykład - bo według, tego rodzaju "niby-ateistów", powinno to wyglądać tak: listonosz wręcza nam paczkę od ciotki, przy tym zachowując się wyjątkowo obscenicznie - więc my przestajemy wierzyć, że ciotka istnieje. I gdzie tu logika? Więc radzę się zastanowić, czy naprawdę mamy podstawy by odrzucać istnienie Boga?
Jeżeli nadal chcemy zostać ateistami, to radzę przyjrzeć się konsekwencjom jakie za sobą ten pogląd niesie. Po pierwsze - zrezygnowanie z Boga, równe jest zrezygnowaniu z całej "magicznej" (trochę "harropotterowo" to zabrzmiało - bardzo za to przepraszam) sfery życia - mianowicie, zaświatów, reinkarnacji, cudownych ozdrowień, potęgi miłości (miłość w ogóle!), sumienia itp. Wszystko to będzie musiało ulec skorygowaniu. W miejsce romantycznych uniesień- wlepimy zwierzęce ciągoty do rozmnażania, zamiast cudów - rzadko spotkane przypadki. Sumienie, moralność, etyka? Dajmy sobie spokój - wystarczy, że dobrze będziemy się ukrywać, przed organami ścigania - co w czasach tak skorumpowanych jak nasze, nie wydaje się być problemem - a nic więcej nam nie grozi.
No dobrze, zrezygnujmy z uogólniania - przejdźmy do konkretów. Cywilizacja europejska - w której mamy zaszczyt żyć, wyrosła w dużej mierze na chrześcijaństwie - który zaś powstał z judaizmu - a ten wyewoluował (w takiej postaci jaką mamy dziś) pod wpływem mendeizmu (nazywanego również, bodajże - zaratustrianizmem; od imienia twórcy, perskiego proroka Zaratustry). Otóż Zaratustra, wymyślił sobie, że światem rządzi dwóch bogów - dobry i zły (imion niestety nie pamiętam) i jeżeli będziemy trzymać się strony światła - pójdziemy do raju, jeśli nie czeka nas wieczne potępienie. Z tego właśnie poglądu, wyrosła nasza cywilizacja; potępiających wszelaki grzech - więc gdy zdecydujemy się negować istnienie boga, oznaczać to będzie jednoczesną negacje podziału na dobro i zło (bo cóż niby miało by ów granicę wyznaczać?). Zostaje jeszcze, ukochane prawo karne - ale czy naprawdę chcemy aby wizja wkurzonego policjanta zakładającego nam kajdanki była jedynym hamulcem? Nie przekonuje? więc idźmy dalej…
Uderzę w to co najbardziej boli - zastąpienie romantycznego intuicjonizmu, chłodną naukową analizą (jak wcześniej wspomniałem, rezygnacja z idei siły wyższej - skutkuje rezygnacją z pewnych sfer życia mocno, przez społeczeństwo mityzowanych). Więc gdy zorientujemy się, że siła wyższa nie istnieje - a my sami jesteśmy po prostu trochę lepiej rozwiniętymi zwierzętami - legendy o miłosnym pokrewieństwie dusz, miłości od pierwszego wejrzenia czy innych tego typy mitach - pójdą w niebyt. Zastąpione, o wiele bardziej trywialnym libido. Gdzie tu sens związku, małżeństwa, narzeczeństwa - jeśli sprowadza się jedynie do wesołego rozmnażania? wiem że dla wielu to nic złego - takie nieskrępowane "zapylanie". Lecz już instytucje rodziny - małżeństwa, stawia w niewygodnym świetle.
Na koniec - muszę zaznaczyć - że ateistów nie uważam za ludzi doszczętnie zepsutych (co mogłoby wynikać z tych rozmyślań). Ateiści to w większości ludzie inteligentni stawiający, naukę przed zabobonami. Ten tekst kieruje do niezdecydowanych, lub kierujących się wcześniej wspomnianym, pozornym ateizmem. Zanim wkroczymy na tę ideologiczną ścieżkę - radzę się zastanowić czy naprawdę chcemy, zrezygnować ze sfery sacrum - na rzecz o wiele bardziej przyziemnego sposobu postrzegania świata?
PS. sam autor jest w wygodnym położeniu agnostyka
evanescence : zgadzam się z autorem artykułu...
Yngwie : W zeszłym roku połknąłem Boga Urojonego Dawkinsa i stwierdzam,...
Kusin : Bardzo dobry artykuł. Niestety nie mam czasu przeczytać dyskusji, więc...