Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Mr. Bungle - Mr. Bungle

Połowa lat 80 w głowach paru młodych szaleńców rodzą się pomysły w swym zamyśle zerwanie z tradycyjnym graniem. W tym samym momencie skazują się oni na istnienie niszowe. Początki były trudne zespół wydaje trzy dema, giną one bez większego odzewu ze strony słuchaczy. Dziwne to ponieważ wszytkie z utworów, z tamtego okresu stanowi o sile pierwszego pełnego albumu formacji.
Ojcem sukcesu, był wokalista grupy Mike Patton, który to swego czasu dołączył do Faith No More. Dzięki jego osobie grupa wskakuje na wyższy poziom muzyczny, a sam muzyk zostaje z miejsca okrzyknięty jednym z najlepszych frontmanów w historii. Po serii koncertów z FNM, Mike wraca, stając się obok fenomalnego basisty Trevora Dunna, liderem grupy. Skład uzupełnia perkusista Danny Heifetz oraz gitarzysta Trey Spruance (w późniejszym czasie założyciel Secret Chiefs 3). John Zorn będący producentem debiutanckiego albumu grupy w ogromnym stopniu przyczynił się do poprawy jakości dźwięku, nadając w pełni profesjonalny szlif utworom.

Na albumie przeważają heavy metalowe riffy, słychać to już od początku "Quote Unquote" do tego mocne sample, obłąkane cyrkowe nuty, pełny melanż stylowy. Muzycy posiadali już w owym czasie potężne umiejętności instrumentalne, wszystko więc jest zagrane na najwyższym poziomie.

Muzycy nie stronili od jazzowych zapędów takich jak w "Squeeze Me Macaroni". Patton po raz kolejny potwierdza swój nienaganny warsztat. Płynność zmian pomiędzy stylami jest godne pozazdroszczenia, może stanowić wręcz wzór.

"Carousel" - akustyczny wstęp, do którego będziemy raz po raz powracać w całej rozciągłości tego utworu. Mamy tu umiejętnie wpleciony dźwięk trąbki, na tle alto-saksofonowej gonitwy, która nadaje skoczną formę kompozycji. Tym razem gitara jest schowana na dalszym planie, chociaż w mocnych momentach daje o sobie znać. Funky metal w najlepszym z możliwych wydań.

"My Ass Is on Fire" to najbardziej nieprzewidywalna kompozycja, mieni sie niczym wariacja na temat thrashu podana w psychodelicznym klimacie. Gitarowy zgiełk, wraz z grindcorowymi wokalami budzi respekt.

Teksty formacji, mają charakter prześmiewczy wyrażony w bardzo inteligenty sposób. "Dead Goon" ciągłe zmiany rytmów, nastrojów, popisowa gra basisty i  ten wszechobecny "cyrkowy metal".

Jedynym słabszym momentem płyty, jest ostanie pięć minut utworu "Egg", w którym to muzycy pozostawiają nas w zupełnej ciszy, co nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z bardzo dobrym wydawnictwem.

Mr. Bungle na swym debiutanckim albumie stworzył muzykę unikalną, może nie jest to najbardziej złożona, poukładana płyta stworzona przez zespół, ale według mnie posiada największy potencjał. "Pierwsza miłość" Pattona wydała jeszcze dwa równie udane albumy, jeśli nie znasz w ogóle tej formacji, to polecam na początek tą właśnie pasjonującą płytę.

Wydawca: Warner Bros. Records (1991)
Komentarze
Stary_Zgred : Zorn z Masadą - są przystepni i o dziwo - bardzo mili dla ucha. Przynajmnie...
Ignor : Ale "Naked City" podobało mi się :) no o tym nawet nie wspom...
Harlequin : tworczosc Zorna dopiero poznaje, ale zadnego krązka z cyklu masada nie po...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły