Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Morbid Angel - Covenant

"Perła death metalu" - tak powszechnie mówi się o trzecim krążku Morbid Angel "Covenant". Po ogromnym sukcesie "Blessed Are The Sick", który potwierdził klasę zespołu i pokazał, że morbidaniołki nie przypadkowo zostali okrzyknięci "bogami death metalu" zespół podpisał kontrakt z amerykańską wytwórnią Giant Records, a zespół opuścił Richard Brunelle.
Pomimo, że Trey został osamotniony ma polu wioślarskim, to jak na prawdziwą gwiazdę przystało, muzycy zatrudnili znanego ze współpracy z Metallicą Flemminga Rasmussena jako producenta "Covenant". Niestety, wybór tym razem okazał się być nietrafiony, gdyż złe brzmienie jest tym co od razu rzuca się słuchaczowi w uszy. Partie Sandovala zostały fatalnie nagrane i brzmią jakby Pete z prędkością światła walił w śmietnik ! Gitary Azagthotha też brzmi zbyt brudno i w wielu miejscach jest nieczytelna.

Co do zawartości muzycznej, to zespół na długo przed premierą mówił, że "Covenant" nie będzie płytą tak techniczną jak "Blessed...", ale będzie na niej więcej czadu i brutalności. Tak jak mówili, tak też zrobili - "Covenant" jest bardzo szybkim i bardzo spójnym albumem jeśli chodzi o zawartość muzyczną.

Płytę otwiera fenomenalny "Rapture" pełen brutalnych, odrobinę slayerowych riffów. Jest to chyba najbardziej "czadowy" numer w historii zespołu - posiada on bowiem rewelacyjną linię melodyczną, dobry tekst i zespoł świetnie buduje w tym utworze napięcie. Oczywiście nie mogło się obyć bez totalnie udziwnionej solówki Azagthotha. "Pain Divine" jest jeszcze bardziej brutalny. Ten utwór jest techniczny w swojej brutalności i szybkości, a to co wyczynia Sandoval... niewątpię, że po tym utworze zestaw perkusyjny został oddany na złom. "World Of Shit" jest o wiele wolniejszy. Oparty jest na brudnym, zamulonym, aczkolwiek rytmicznym riffie. Tytuł tego utworu, rzeczywiście oddaje jego muzyczny charakter. Jest to jeden z wolniejszych numerów na płycie. "Vengeance Is Mine" to znów rzeźnia i brutalność. Jest to obok "Rapture" najbardziej agresywny utwór na płycie. "The Lion's Den" jest odrobinę wolniejszy. Gitara Azagthotha brzmi odrobinę zbasowana, a perkusja sunie niczym walec. Utwór ten zawiera fantastyczne "piórkowane" przejście gitarowe, które na długo zapada w pamięć. "Blood On My Hands" jest utrzymany w podobnej konwencji jak poprzedni numer, ale wokal Vincenta jest tutaj o wiele bardziej brutalny i złowieszczy. "Angel Of Disease" to jedna z perełek tego albumu. Totalnie szalony i spontaniczny utwór, brzmiący co prawda bardzo niechlujnie, ale jest pełen pasji. Da się usłyszeć trochę punkowych naleciałości i nie do końca "pełny" growling Vincenta. Azagthotha sypie tutaj solówkami jak z rękawa, a utwór stylistycznie nawiązuje trochę do muzyki początku lat 80tych. "Sworn To The Black" to solidna deathmetalowa jazda, nie odbiegająca poziomem od poprzednich numerów. "Nar Mattaru" to krótki przerywnik, który nastraja słuchacza na... "God Of Emptiness" - największy dotychczas eksperyment zespołu. Niesamowicie wolny utwów z wgniatającym w ziemię, potężnym riffem, nieziemsko głębokim growlingiem Vincenta i zadziwiająco równą pracą instrumentalistów. Zespół odważył się na użycie w tym numerze czystych wokali, co muszę przyznać wypadło dobrze. Największym smaczkiem tego bardzo wolnego utworu są... zwolnienia! Najlepsze jakie udało się zespołowi nagrać!

Podsumowując - otrzymaliśmy kolejny bardzo dobry, bardzo równy album Morbid Angel, który nie jest w żadnym wypadku autoplagiatem. David Vincent zarejestrował na tym albumie najlepsze partie wokalne w karierze. Oczywiście można mieć zastrzeżenia do brzmienia pyty, jak i do tego, że tym razem Morbid Angel był bardziej ograniczony w formie niż na "Blessed...". Ogromną zaletą tego albumu jest jego duszny, błotnisty klimat, który zapewne był inspiracją dla Immolation. Utwory dzięki temu dalej zachowują swój epicki charakter, oraz pewną nutę surowości i dzikości. Wydaje mi się, że jest to chyba najbardziej wymagający album Morbid Angel, przez który trzeba się przegryźć, aby w tym zalewie brutalnych nut odnaleźć piękno i oryginalny charakter kompozycji z tego albumu.

Wydawca: Earache Records (1993)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły