Rzadko się zdarza, aby jakiś zespół zmieniał oblicze gatunku niedługo po jego powstaniu. Debiutancki krążek Morbid Angel wprowadził bowiem death metal w zupełnie nowe standardy jakże odmienne od tego co prezentował Death, Cannibal Corpse czy Sepultura. Do tej pory bowiem gatunek ten był stosunkowo ograniczony w formie, prezentując bardziej brutalne aniżeli finezyjne podejście do muzyki. Cóż wiec takiego zawierały "Ołtarze Szaleństwa", że z miejsca stały się klasykiem?
Debiut muzyków z Florydy opiewa bowiem w pewną mistykę, coś co wyróżnia ich spośród ówczesnych deathmetalowych zespołów. Morbid Angel nie usiłują być najbrutalniejsi, najbardziej agresywni, najciężsi. Muzyka sama w sobie poprzez taką a nie inną konstrukcję utworów sprawia, że grupa brzmi agresywnie i szybko. Ogromny wpływ na taką a nie inną postać utworów miał bardzo wyraźny wpływ Slayera i pewien kompozycyjny prymitywizm. Kawałki są oparte na szybkich, thrashowych riffach, rzadko zmieniających się tematach, ale rzadko spotyka sie w muzyce taką dawkę dzikości i energii. Azagthoth pokazuje, że inspiracji nie szuka tylko w twórczości Slayer, ale sięga o wiele dalej, nawet do twórczosci Van Halen. "Altars Of Madness" to jedno wielkie gitarowe wariactwo i szaleństwo. Nie inaczej jest z Petem Sandovalem dewastujacym zestaw perkusyjny.Tym jednak co stanowi na tym albumie największe oręże zespołu, to wplecione epickie motywy oraz fakt, że spora część liryków odnosi się do starożytnych kultur. Dzięki temu taki "Immortal Rites", "Visions From The Darkside" czy genialny "Chapel Of Ghouls" nabierają zupełnie innego, wręcz progresywnego charakteru. Brzmienie krążka, choć bardzo surowe, to doskonale pasuje do utworów potęgując ich nastrój - odnajdziemy tu mnóstwo przestrzeni, pogłosy, coś, czego zabrakło odrobinę na dwóch kolejnych albumach.
Trzeba jednak zazwczayć, że instrumentalnie nie jest to jednak jeszcze ten poziom, którym czarować będą muzycy na kolejnych wydawnictwach. Momentami brakuje urozmaicenia, wkrada się niechlujstwo, ale to tez jest hcyba jeden z uroków tego albumu. Choć bez wątpienia "Altars Of Madness" po dziś dzień jest kamieniem milowym gatunku to trzeba przyznać, że kbył to dopiero przedsmak tego co zespół nagra potem.
Choć "Altars Of Madness" idealnym tworem nie jest, to jego wpływ na rozwój gatunku jest niepodważalny. Ta muzyka sie nie zdezaktualizowała i w dalszym ciagu zachwyca. CHoc wyżej stawiam sobie "Blessed Are The Sick" to ten album takze trzeba koniecznie poznać.
Wydawca: Earache/Combat Records (1989)