“The World Needs A Hero” to płyta, na którą, po długiej przerwie, powrócił stary znajomy truposz. Jak Feniks z popiołów wyłania się z martwego ciała człowieka, co może sugerować, że zmartwychwstał. Widać to na płycie, bo na okładce mojej kasety Mystic Production, jest to tak wykadrowane, że w ogóle nie jest ujęty kontekst. Nie jest to jedyny powrót. Po trochę krótszej przerwie, Megadeth znów podpisuje się swoim pierwotnym logo. Wszystko to ma nawiązywać do starych czasów i pokazać, że zespół wraca do korzeni, od których oddalił się sporo, zwłaszcza na ostatniej płycie „Risk”.
Zanim jeszcze o muzyce, trzeba zakończyć wątek zmian, bowiem po dziewięciu latach i pięciu płytach, z Megadeth pożegnał się Marty Friedman. Na jego miejsce został zatrudniony, znany z Savatage i przede wszystkim Trans-Siberian Orchestra, Al Pitrelli, który pokazuje, że grać potrafi i w dziedzinie solówek stanowi równorzędnego sparingpartnera dla Mustaine’a.
No więc jak się ten odrestaurowany Megadeth prezentuje? Na pewno w dużym stopniu jest to pewien powrót, ale nie do jakichś bardzo starych czasów. Owszem, jest ostrzej i bardziej metalowo niż ostatnio, ale szaleńczy thrash metal to z pewnością nie jest. Megadeth gra i śpiewa melodyjne piosenki i bardzo dobrze, bo to po prostu potrafią najlepiej. Pod względem klimatu i barwy muzycznej, umieściłbym ten album między „Youthanasia” i „Cryptic Writings”.
Melodyka gitar i wokalu to największe atuty Megadeth i tak jest również na „The World Needs A Hero”. Utwory Mustaine’a po prostu same się wchłaniają. Mają w sobie coś co pozwala cieszyć się każdym ich momentem, każdą zagrywką oraz każdą zwrotką i refrenem. Na to coś składają się umiejętności instrumentalne i kompozytorski talent.
Może nie wszystko tu jest najwyższych lotów, ale z pewnością świetnych numerów na tej płycie nie brakuje. Już pierwszy „Disconnect” jest zajebisty i od początku wprowadza słuchacza w pozytywny nastrój, który podtrzymany jest przy takich hitach jak „Moto Psycho”, „1000 times Goodbye”, „Burning Bridges” czy „Dread And The Fugitive Mind”. Jednym z największych szlagierów jest też „Retun To Hangar” nawiązujący tekstowo i muzycznie do słynnego „Hangar 18” z „Rust In Peace”. Doskonała reinterpretacja własnego numeru.
„Promises” to z kolei takie drugie „A Tout Le Monde” z dodatkowymi klawiszami. To najdelikatniejszy numer na płycie, ale takich rozciągniętych fragmentów jest tu więcej. Częściowo można tak powiedzieć o utworze tytułowym i „Losing My Senses”. „Receipe For Hate… Warhorse” przez długi czas to takie pitolenie, a mocy i rozpędu nabiera dopiero w drugiej części. Jest też nadający podniosłości, krótki instrumentalny „Silent Scorn”. Całość kończy długi i poważny „When”, gdzie również znajdziemy sporo wolniejszych i bardziej balladowych fragmentów.
Najważniejsze jednak, że Megadeth nie przesadza z rzewnością i właściwie w żadnym momencie płyta nie robi się ciapowata. Nawet ten „Promises” mi się podoba, bo jest to po prostu świetnie zrobiony kawałek. Album obfituje w chwytliwe riffy i całe połacie doskonałego grania. Pełno tu wyśmienitych wokaliz i przede wszystkim kojącej ucho melodyjności. Megadeth w swoim żywiole i zdecydowanie na właściwych torach.
Tracklista:
01. Disconnect
02. The World Needs A Hero
03. Moto Psycho
04. 1000 Times Goodbye
05. Burning Bridges
06. Promises
07. Recipe For Hate... Warhorse
08. Losing My Senses
09. Dread And The Fugitive Mind
10. Silent Scorn
11. Return To Hangar
12. When
Wydawca: Sanctuary Records (2001)
Ocena szkolna: 5
jedras666 : Gówniana płyta Megadeth? Nie! To przecież coś zupełnie nowego ;...
Bogdan : Kolejne gowno ktorym uraczyl nas Dave kicha .Rust in peace the best!!!