Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Killing Joke - Brighter Than A Thousand Suns

Nie raz pisałem, że po nagraniu płyty wybitnej na zespole ciąży zazwyczaj ogromna presja, z którą bardzo często zespoły sobie nie radzą. Dzięki "Night Time" Killing Joke zaistniał dla szerszej widowni. Z jednej strony formacja dalej tkwiła w post-punku, ale w tych dźwiękach przewijała się cała masa innych gatunków, które czyniły z tej płyty dzieło wyjątkowe. W muzyce jednak szanujący się zespół odstawia zasadę, że "zwycięskiego składu się nie zmienia" do lamusa. Tak też i było w przypadku Killing Joke.
"Brighter Than A Thousand Suns" została nagrana w tym samym składzie co poprzedniczka, ale na całe szczęście Jaz Coleman i spółka nie spoczęli na laurach i poszli ze swoją muzyką jeszcze dalej. Przede wszystkim zamiast 40 minut muzyki dostaliśmy godzinę, a po drugie - post-punktu jest w szczątkowych ilościach. W porównaniu do poprzedniczki da się zauważyć dwie znaczące zmiany - o wiele więcej tu klawiszy i syntezatorów, oraz - co ważniejsze - utwory stały się rozbudowane, ambitne, by nie powiedzieć progresywne. Rzeczywiście jest to płyta mniej zadziorna niż poprzedniczki, co jednak wcale nie jest zarzutem. Muzycy Killing Joke stworzyli 11 wysublimowanych, dynamicznych, ale delikatnych numerów. Sam wokalista daje tutaj swój życiowy popis, gdyż jego partie są po prostu kapitalne. Same zaś utwory zachwycają mnogością tematów i całym workiem smaczków. Na szczególną uwagę zasługują "Sanity" ze względu na sposób wykorzystania klawiszy, "Southern Sky" - bardzo patetyczny i natchniony numer, oraz "Victory" - chyba najbardziej progresywny z niesamowitymi partiami basu Paula Ravena.

Odniosłem wrażenie, że Killing Joke zbliżył się muzycznie do The Cure, ale na tym etapie będąc daleko z przodu. Na płycie może zabrakło hitu na miarę "Eighties" czy "Love Like Blood", ale z drugiej strony nigdy przedtem i chyba nigdy potem nie powstała tak równa płyta w wykonaniu tej formacji. Tutaj naprawdę każdy kawałek trzyma bardzo wysoki poziom. Po raz kolejny nie pokuszę się o stwierdzenie czy jest to najlepsza płyta zespołu, gdyż nie jest to tak przełomowe dzieło jak "Night Time", ale z drugiej strony jest to płyta dojrzalsza, bardziej przemyślana i różnorodna - może i nawet najbardziej kreatywna w dorobku formacji. Choćby z tego względu warto się w nią zaopatrzyć.

Tracklista:

01. Adorations
02. Sanity
03. Chessboards
04. Twilight Of The Mortal
05. Love Of The Masses
06. A Southern Sky
07. Victory
08. Wintergardens
09. Rubico
10. Goodbye To The Village
11. Exile

Wydawca: Virgin Records (1986)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły