W cztery lata po wydaniu "Age Of Impact" Trent Gardner zdecydował się ponownie powołać do zycia projekt Explorer's Club. Tym razem lista zaproszonych gości była krótsza: Terry Bozzio, John Myung, Marty Friedman, Kerry Livgren, James LaBrie, Steve Walsh, Gary Wehrkamp. Miał zapewne powstać album, który tym razem, będzie przypominał konstrukcją normalne kompozycje, a niewielka ilość muzyków miała zapewnić brak zbędnej popisowości.
Efekt końcowy okazał się ponownie skrajny. Tym razem muzycy poszli
tak głęboko w oszczędność, ze "Raising The Mammoth" przypomina ścieżkę
dźwiękową do filmu o prehistorii. Tym razem próżno ty szukać popisów,
muzycy skupili się raczej na wykreowaniu swoistego nastroju, wokół
którego przewijać się będą kolejne motywy. Może i zamysł był dobry, ale
zważywszy na fakt, że każdy kawałek trwa powyżej 10 minut, to chyba
nikt nie przewidział, ze w pewnym momencie może powiać nudą. Tak też
jest w rzeczywistości. Nawet w najżywszych fragmentach "Vertebrates"
formacja brzmi dość niemrawo, mało zdecydowanie. Zabrakło tutaj ognia z
debiutanckiej płyty, ale za to kompozycje są bardziej poukładane. Z
drugiej jednak strony na debiucie działo się o wiele więcej niż tutaj.
Nawet od strony instrumentalne wydaje mi się, ze słuchacz może czuć się
rozczarowany. W końcu takie nazwiska jak Bozzio czy Friedman są raczej
kojarzone z technicznym graniem, a tymczasem tutaj jest go naprawdę
mało."Raising The Mammoth" po raz kolejny udowadnia, że pomysł dużego projektu jest raczej nietrafiony. Tym razem muzycy tak się skupili na samych kompozycjach i powstał dość hermetyczny, jednowymiarowy materiał kompletnie pozbawiony ognia. Wracać do tych dźwięków nie mam ochoty, gdyż jest kilka innych zespołów, które lepiej potrafią kreować nastrój.
Tracklista:
01. Passage To Paralysis
02. Broad Decay
03. Vertebrates
04. Gigantipithicus
Wydawca: Magna Carta Records (2002)