Ileż to czasem trzeba się namęczyć żeby wydać pierwszą płytę. Początki rybnickiego Cortege datują się na 1996 rok. Były dema, zmiany składu i przerwa w działalności. Wreszcie, pod koniec grudnia ubiegłego roku, ukazał się debiutancki album zatytułowany „Anachoreo”.
Cortege to typowy przedstawiciel starej szkoły death metalu. Płyta jest zwarta, spójna i utrzymana w kanonach gatunku zarówno pod względem muzycznym jak i graficznym i tekstowym. Po krótkim intrze, z głośników leje się siarczysty śmierć metal od drugiego do ostatniego utworu. Tempa są w przeważającej części szybkie. Na miażdżący podkład sekcji rytmicznej nałożone są ostre i dość melodyjne gitary. Jednak zespół potrafi też zwolnić i zaprezentować bardziej walcowate fragmenty, ale w dalszym ciągu ciężkie i przygniatające. W ten sposób całość robi się jeszcze ciekawsza i wymaga więcej uwagi od słuchacza. W każdym kawałku występują solówki, których poziom jest zdecydowanie zadowalający. Do tego dość czysty growl, który często jest zrozumiały. Teksty są mroczne i traktują o strachu, śmierci i cierpieniu. Są też nieśmiertelne w tego typu produkcjach białe robaczki. Szczególnie zaabsorbował mnie moment o chęci wskoczenia do morza takich robaków. Prawdziwa rozkosz dla każdego obrzydliwego maniaka metalu spod znaku kostuchy.
Mi, jako właśnie staremu miłośnikowi tego rodzaju perwersji dźwiękowych, pozostaje tylko cieszyć się, że w dalszym ciągu wychodzą takie płyty. Uważam „Anachoreo” za bardzo udany album, godny polecenia każdemu fanowi gatunku.
Tracklista:
01. Fra Sotona (Intro)
02. Feed
03. Let it burn
04. Invincible
05. Drown
06. Worship
07. Violent
08. Trenches
09. I admire
10. Through fire to salvation
11. Purity
Wydawca: Let Them Come Productions (2012)
Ocena szkolna: 4+
lord_setherial : Zajebista muzyka godna polecenia. W zespole tkwi spory potencjał i umiejęt...