Rok 2006 okazał się bardzo udany pod względem muzycznych nowości. Ukazało się mnóstwo bardzo dobrych, a czasem i genialnych albumów, które na trwałe powinny się wryć do historii metalu. "Origin" jest siódmym krążkiem Borknagar i jak tytuł albumu może sugerować, muzyka będzie powrotem do korzeni. Nic bardziej mylnego! Tytuł tytułem, ale muzyka jest zgoła odmienna od tego, czym do tej pory Borknagar czarował słuchacza. Norwegowie nagrali bowiem album w pełni akustyczny.
Zero skrzeku, zero ciężkich gitar, z black metalem ani z awangardą nie ma to nic wspólnego. Co więcej - nie jest to żaden "Unplugged" w stylu Nirvany czy Claptona - "Origin" jest bowiem o wiele bliżej tego, co Opeth wyczyniał na "Damnation" czy Ulver na "Kveldssanger". I choć kampania promocyjna mówiła o progressive/folku, o tyle muzyce faktycznie bliżej jest do rocka progresywnego lat 70-ych. Na szczęście Borknagar nie pokusił się o wykorzystanie hammonda czy mellotronu tak jak to uczynił Opeth, dlatego też muzykom udało się zachować dystans pomiędzy aranżacjami sprzed 30 lat a nordyckimi melodiami, które raczej o typowy folk nie zahaczają. Zespół pokusił się o ponowne nagranie utworu "The ocean's rise" z płyty 'The archaic curse", który w efekcie wyszedł zupełnie niepodobny do oryginału - spokojnieszy, mniej symfoniczny, ładniejszy. Co więcej - zespół w jednym utworów pokusił się wplecienie awangardowych motywów, które burzą odrobinę konwencję utworu i utrudniają jego odbiór - nie ma tak słodko!Swoją drogą chciałbym podkreślić fenomenalne partie wokalne Vintersorga, który fantastycznie wczuł się w nastrój utworów, świetnie oddając emocje i budując napięcie w utworach. Co do warstwy muzycznej - nie ma się do czego przyczepić - muzycy już wcześniej pokazywali fascynacje jazzową rytmiką, więc tutaj zaskoczenia nie będzie. Brzmienie też jest nienaganne, każdy instrument jest słyszalny i nie jest w jakiś szczególny sposób wyeksponowany.
Koniec 2006 roku jest bliski, a póki co Borknagar jest dla mnie najmilszą niespodzianką. Z całym szacunkiem do twórczości Opeth i Ulver, muszę przyznać, że "Origin" jest albumem po protu lepszym czy to od "Damnation" czy od "Kveldssanger". Więcej jest tutaj melodii, ciepła, jazzu, więcej swoich pomysłów, mniej zapożyczeń. A przecież wazne jest to, aby poszukiwać, eksperymentować, a jednocześnie zachować swój styl - a Borknagar zrobił to świetnie!
Wydawca: Century Media (2006)
zsamot : Unikat na spokojne chwile, wyciszenie się...
Procella : Mnie ruszyła bardzo. Piękna, nastrojowa rzecz.
KostucH : Słuchałem tej płytki no i szczerze powiedziawszy nie ruszyła mnie....