Belfegor uwinął się szybko po debiutanckim albumie i już rok później wydał swoją drugą płytę „The Work Of Destruction”. Okładka nie zwiastuje nic dobrego i rzeczywiście również muzyka jest bardzo nieprzyjemna, choć takie stwierdzenie różnie można interpretować. Jest to black metal i to z tych bardziej ekstremalnych. Tempa więc są szybkie, a zalew dźwięków intensywny. Do tego brudne brzmienie i właściwie mamy zestaw, który z powodzeniem może wystarczyć do wytworzenia piekielnego ognia z tła okładki.
Jest tu jednak kilka elementów, które nie pozwalają mu rozprzestrzenić się do tak katastroficznych rozmiarów. Przede wszystkim chodzi o wokal. Jest bardzo męczący. Takie chropowate charczenie, które stylizowane jest na Immortal. Zresztą to do szybkich czasów tego zespołu „The Work Of Destruction” najbardziej mógłbym przyrównać. Ten głos jest jednak za bardzo wyeksponowany, za monotonny i zbyt drażniący. W pewnym momencie staje się denerwujący. Ciężko też więc o jakieś jego chwytliwsze momenty. Taki jest tylko w refrenie do „Winter Storm”, który jest tu takim utworem przewodzącym tej płycie. Wszystko inne jest raczej do siebie podobne.
Innym mankamentem jest bardzo jednostajna perkusja. To wciąż jest jeden rytm, który czasem zmienia się w inny, podobny. Za garami jest dużo łupania, ale nic się nie dzieje, nie ma przejść, blastów, zagrywek. Tylko podtrzymanie rytmu, żadnej wartości dodanej. Gitary bardziej potrafią oddać ten piekielny podmuch, choć zdaje mi się, że brzmienie jest zbyt suche. Wciąż jest szybko i jest tu ogień, ale ten wokal dużo psuje. Mieszane mam uczucia. Nie jest źle, ale nigdy też nie mogło mi się to spodobać.
Tracklista:
01. In The Name Of The Blasphemer
02. In The Wet Embrace Of Dreams
03. Benediction
04. Lonelines Amidst My Wrath
05. White Gleaming Desert
06. The Work Of Destruction
07. Winter Storm
08. The Last Journey
09. Fiery Bed
10. Holy Whores, Burning Virgins
Wydawca: Empire Records (2001)
Ocena szkolna: 4-
