Gdyby kiedyś dane mi było wymienić najbardziej zapomniany i niedoceniony krążek to wybór bez wahania padłby na debiutancki krążek szwedzkiego Anglagard. Może słowo niedoceniony jest nie na miejscu, gdyż w bardzo wąskim gronie, które zna dokonania tego zespołu ten krązek jest kultowy, bezbłędny, by nie rzec idealny. A ja dodam, że nie są to puste słowa.
Jeśli ktoś myślał, ze to Liquid Tension Experiment zapoczątkował coś w rodzaju instrumentalnego technicznego grania inspirowanego różnymi gatunkami ten się myli. Anglagard nie jest zespołem stricte instrumentalnym - w dwóch z czterech zasadniczych utworów (jest jeszcze bonus do re-edycji) pojawiają się szczątkowe partie wokalne w języku szwedzkim. Są one nienaganne, ale bez rewelacji. Ale nie to stanowi o sile tego wydawnictwa. Anglagard należy do szwedzkiej fali progrock początku lat 90tych, która nosiła olbrzymie piętno King Crimson. Jeśli komuś znane są nazwy Anekdoten czy Landberk, to wie o czym mówię. Anglagard jednak wyróżnia się na tym tle. 3 utwory powyżej 10 minut i jeden powyżej ośmiu, plus ponad siedmiominutowy bonus, będący zlepkiem motywów z pozostałych utworów (taka wersja robocza, choć dobrze brzmiąca). Zawartość "Hybris" najprościej możnaby określić jako połączenie bujnej wyobraźni King Crimson z techniką i instrumentalizmem Liquid Tension Experiment. Duch Crimson jest wszechobecny, ale Anglagard na tle tych wszytkich klonów ekipy Frippa wypada nadzwyczaj oryginalnie. Zespół nie brzmi ciężko, ale usłyszymy sporo ciekawych riffów, jest mnóstwo świetnych, pomysłowych i dramatycznych partii instrumentalnych. Słychać, że muzycy posiadają fenomenalną technikę. Tym jednak co zwraca uwagę, że pośród tego całego bogactwa nie ma przepychu, a instrumentaliści nie chcą grac wszyscy na raz. Jest miejsce na mellotron, na flet, na gitarę, na bas, a całość komponuje się w piękne rozbudowane i porywające utwory. Muzycy wprawiają mnie w ogromny zachwyt gdy żonglują stylami, rytmem, budują dramaturgię nie zatracając się w instrumentalnej gmatwaninie. Momentami jest bardzo spokojnie, momentami bardzo podniośle innym razem dynamicznie - słuchacz dostaje od tych Szwedów w zasadzie wszystko co chciałby usłyszeć. Nawet melodie są intrygujące, choć nie jest raczej to muzyka do nucenia pod nosem.
"Hybris" jest dziełem w zasadzie perfekcyjnym, dosłowną "perłą z lamusa", a zarazem chyba jednym z najlepszych krążków wszechczasów, który arcytrudną muzykę King Crimson wprowadza do jeszcze innego wymiaru. Geniusz kompozytorski, świetna technika, kapitalne pomysły - czyli wszystko to co sprzyja temu, aby zespół był zapomniany. Dla mnie to jest ta sama klasa wizjonerstwa co Cynic czy Sleepytime Gorilla Museum - tylko mniej agresywnie. Czyli na półce wytrawnego słuchacza rzecz obowiązkowa.
Wydawca: Mellotronen Records (1992)
Harlequin : Wiesz, muszę jednak przyznać (właśnie połknęłam "Epilog" i...
mrum : Wiesz, muszę jednak przyznać (właśnie połknęłam "Epilog" i...
Harlequin : szkoda tylko, że tak mało osób zna ten zespół. Ja osobiście wole...