Przyznam szczerze, że nie sądziłem, że Anathema będzie w stanie przewyższyć „Aleternative 4”. Nie wiem dlaczego. Na tle poprzednich dokonań, czwórka była albumem wyjątkowym, nowoczesnym i wybijającym się z dotychczasowej stylistyki. Myślałem więc, że trudno będzie to powtórzyć lub pójść dalej zachowując tak wysoki poziom. Tymczasem minął tylko rok i pojawił się „Judgement”, płyta nie wiem czy lepsza, ale na pewno wybiegająca jeszcze dalej od poprzedniczki. Anathema wylała z siebie kolejną porcje niesamowitej ekspresji ujętej w kojące dźwięki i dodatkowo zobrazowanej wspaniałą okładką.
Zaszły jednak zmiany. Przede wszystkim do zespołu powrócił perkusista John Douglas, a opuścił go dotychczasowy basista Duncan Patterson. Wydawać by się mogło, że odjazd Anathemy w stronę rockowej delikatności był dla niego zbyt mały, bowiem założył jeszcze bardziej oddalony od metalowej rzeczywistości Antimatter. Na jego miejscu pojawił się Dave Pybus.
Delikatność, uczuciowość to słowa idealnie oddające istotę „Judgement”. Coś jednak jest w tej muzyce, że chce się jej słuchać. Dźwięki płyną niesamowicie emocjonalnie i bije z tego taka nostalgiczna łuna. Na pewno atmosfera jest smutna, ale urzekająca i wprowadzająca w hipnotyczny nastrój. Niby jest spokój i nieraz ma się wrażenie, że prawie cisza, a jednak ileż w tym treści. Tylko najwięksi potrafią zrobić coś takiego.
Co jednak bardzo ważne są tu momenty kiedy Anathema przypomina sobie, że zaczynała jako zespół metalowy i nie zapomniała do czego służą gitary. Pod tym względem sztandarowym przykładem jest cała druga część utworu tytułowego, ale ostrzejszego rockowego grania jest więcej. Chociażby solówka w „Pitiless”. Dla mnie to podstawa, która powoduje, że ta płyta, mimo swojej długości, mnie nie nudzi. Odpływam w anielską toń „Parisienne Moonlight”, ale za chwilę mam i porcję rock and rolla. I tak to się wszystko przeplata, raz rządzą gitary, a raz klawisze. W instrumentalnym „Forgotten Hopes” z kolei główną rolę odgrywa bas.
To jest bardzo przestrzenna muzyka, ma wyjątkową głębię. Dźwięki są niesamowicie czyste, takie sterylne. No i wszystko prowadzi subtelny śpiew Vincenta Cavanagha. Jest to całkowicie spójne, doskonale wyważone i dopasowane. Kolorytu dodaje też cudowny damski głos Lee Douglas, siostry Johna. Po raz pierwszy w Anathemie wystąpiły więc dwie pary rodzeństwa. Bracia Cavanagh zadedykowali ten album swojej niedawno zmarłej mamie. Myślę, że może być dumna z takiego pożegnania.
Tracklista:
01. Deep
02. Pitiless
03. Forgotten Hopes
04. Destiny Is Dead
05. Make It Right (F.F.S.)
06.One Last Goodbye
07. Parisienne Moonlight
08. Judgement
09. Don't Look Too Far
10. Emotional Winter
11. Wings of God
12. Anyone, Anywhere
13. 2000 & Gone
Wydawca: Music For Nations (1999)
Ocena szkolna: 5+
oki : moja ulubiona Anathema wraz z "Weather Systems"
zsamot : Ostatni rewelacyjny album Anathemy. Koncert w Poznaniu do dziś pamiętam...
leprosy : Anathema skończyła się na The Silent Enigma.