„Maria Awaria” musiała ukazać się jesienią. Ta aksamitna, intymna i kobieca płyta perfekcyjnie wpisuje się we wrześniowo-październikowe chandryczne nastroje, po to, by z każdym utworem je poprawiać.
Gdyby zestawić ze sobą poprzedni album „Miasto Mania” z najnowszym tworem Marii Peszek i spółki „Maria Awaria”, to z całą pewnością można by stwierdzić, że sukces nie wpłynął na Artystkę i nie obniżyła ona lotów. Ciągle bawi się słowem, ciągle jest cudnie dosadna a jedyną różnicą dającą się zaobserwować, jest zwrócenie się do wewnątrz, znacznie silniejsze niż w „Miasto Manii”. Ale porównywać jest łatwo.
Jeśli dla kogoś „Maria Awaria” będzie pierwszym zetknięciem z twórczością Marii Peszek to czasem się zdziwi, momentami zostanie zaskoczony a i nieraz się uśmiechnie. Pokocha albo znienawidzi.
Słuchając tych 14 utworów w domowym zaciszu, nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że jest to dopracowany album kobietki bardzo świadomej, optymistycznej, niepłynącej z prądem ale dalekiej od chorego feminizmu czy kontrowersji dla rozgłosu, jaką niektórzy jej zarzucają. Aksamitne dźwięki, niepoślednie teksty i rozpoznawalny głos tworzą kameralną, przesyconą specyficzną zmysłowością, niepowtarzalną całość.
Jeszcze jeden powód, by tej jesieni nie wychodzić z łóżka. ;)
„Przepaliły mi się w głowie wszystkie bezpieczniki.
Szlag trafił święty spokój, potrzaskał liczniki.
Cała jestem bałaganem, bitwą, wojennym stanem.
Nie, nie, nie.
Nie jestem spokojna.
W mojej głowie wojna…”