Latarnie oświetlały migotliwym blaskiem wąską, wyłożoną brukiem
uliczkę. Światło nie docierało jednak do zaułku, w którym się ukryłam.
Siedząc w kucki obserwowałam drogę już od pół godziny, a może to była
godzina, nie wiem, straciłam rachubę czasu. Starałam się zająć czymś
myśli, wspominać wszystkie krzywdy, jakie mi nieświadomie wyrządziła,
snuć chore fantazje na jej temat. Oczyma wyobraźni widziałam ją skąpaną
we krwi, z posklejanymi włosami i martwymi, szklistymi patrzącymi
ślepym wzrokiem w niebo. Z zaciśniętymi dłońmi. Z dziurą w klatce
piersiowej. Marzenie umknęło szybko, przypomniałam sobie ją z nim, ją żywą, szczęśliwą, roześmianą. Wtuloną w niego. Ogarnęła mnie
wściekłość. Ścisnęłam nóż mocniej.