Twórczość Symphony X nigdy do mnie nie przemawiała. Zawsze uważałem ich za bardzo dobrych instrumentalistów, którzy nie potrafią napisać dobrych, spójnych kompozycji. Pamiętam jak kiedyś kupiłem w ciemno "The Divine Wings Of Tragedy" i potem troszkę przekrzywiło mi twarz w "podkówkę". Szybko więc znalazłem kupca i grymas zniknął. Nic więc dziwnego, że do szóstego krążka zespołu podszedłem, jakbym miał za wczasu w tyłku zawartość tej płyty. Może i dobrze, że miałem taki stosunek, bo "The Odyssey" mile mnie zaskoczyło.