Gdybym nie był zajęty kilkanaście godzin na dobę słuchaniem muzyki byłbym pewnie jakimś szurniętym iluzjonistą, który miałby w zwyczaju występować z kwadrans wcześniej pożyczonym cylindrem. Jako osobnik obyty w świecie złudy wiedziałbym, co powinno być w standardowym wyposażeniu takiego cylindra, ale bez przetestowania sprzętu zawsze obecny byłby pewien element zaskoczenia. Spodziewasz się wesołego, pięknego króliczka, który rozweseli zgromadzoną publikę, a tymczasem wyciągasz jakiegoś toczącego pianę, parchatego zwierzaka, który tylko czeka na okazję by capnąć w palucha. Wielkiego zaskoczenia nie ma, bo królik jest królik, ale to nie to, czego oczekiwałeś.