Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Voivod - Phobos

Voivod, Phobos, sludge metal, King Crimson

Fobos jest jednym z dwóch księżyców Marsa, co samo w sobie wskazuje kierunek w jakim powinniśmy podążać wgłębiając się w dziewiąty album „Voivod” pod tytułem „Phobos” właśnie. To tam więc dzieją się wszystkie dynamiczne, zaskakujące, toksyczne, radioaktywne, ponadświetlne, podświadome, wielkie i niewyobrażalne zdarzenia i przemiany. To tam należy doszukiwać się Anarka, który kimkolwiek lub czymkolwiek by nie był, to chyba spogląda na nas obłąkańczo z okładki. Jednym słowem kosmos. Nieprzenikniony, nieodgadniony, nieprzewidywalny kosmos.

Chemiczne zanieczyszczenia, syntetyczny rozkład, upadek ludzkości. Nastrój jest ciężki, duszny, pełen napięcia. Pełno tu chaosu, wewnętrznych rozterek, rozjątrzonej zgryzoty. Jest tak nerwowo, że można dostać szału. A wszystko jest nowe, świat jest nowy, zupełnie inny, dookoła kosmos, szum, przybijająca atmosfera, same anomalie i aberracje. Brzmienie gitar jest metaliczne i gniotące, a wokal przeraźliwie wrzaskliwy i przepełniony lękiem, trwogą. Gdzie nie spojrzeć tylko groza, rozpacz, strach. Nie wiadomo gdzie jesteśmy, nie wiadomo co robimy, ani co się dzieje. Kręcimy się tylko w kółko i trwamy w nieznośnym bezruchu, pędząc jednocześnie na złamanie karku poprzez deszcz mgławic, prądów i meteorytów. A w międzyczasie zmieniają się systemy, reinstalują programy, wirują protony i neutrony, rozmnażają bakterie, trwa zagłada.

Aż czasem zrobi się wolniej, lecz nie mniej ociężale. Nagle wszystko zamula się, babra i grzęźnie w sludgeowym korytarzu ślamazarności, który jest chyba jeszcze gorszy dla psychiki i jeszcze cięższy do zniesienia. Sporadycznie pojawiają się również chwilowe uspokojenia, krótkie chwile oddechu, czasem nawet ubarwione delikatną elektroniką. Momenty wytchnienia między jednym wirem, a drugim, choć takie cisze przed burzą wcale nie wybijają nas z tej jednej wielkiej paranoi. Tego futurystycznego horroru, w którym trwamy. Z tego się nie da wydostać.

A wszystko nagrane jest jednym ciągiem. Nie ma żadnych przerw, nie ma uwolnienia. Przerwa jest tylko jedna i oddziela ostatni na płycie cover King Crimson. Też jest nieźle wykręcony. Tak jak cały ten obłędny lot. „Dead planet, virus unknown."

Tracklista:

01. Catalepsy I
02. Rise
03. Mercury
04. Phobos
05. Bacteria
06. Temps Mort
07. The Tower
08. Quantum
09. Neutrino
10. Forlorn
11. Catalepsy II
12. M-Body
13. 21st Century Schizoid Man (King Crimson cover)

Wydawca: Hypnotic Records (1997)

Ocena szkolna: 5

Komentarze
CrommCruaich : Ze wszystkich ich płyt ta najbardziej mi podchodzi
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły