Ile razy w życiu zdarzyło Wam się słuchać krążka, który porażał swoją oryginalnością, był tworem wymykającym się wszelkim klasyfikacjom, działał na podświadomość, wzbudzał niepokój stosując bardzo standardowe środki przekazu? Ved Buens Ende jest właśnie takim zespołem - intrygującym, budzacym niepokój i cholernie schizującym ... sama muzyka jest zjawiskiem - zupełnie jak chwilowa egzystencja tej nieistniejącej już formacji. Przez rok egzystencji w składzie gościli m.in. muzycy Arcturus, Ulver i Dodheimsgard. W efekcie powstało jedno demo oraz jeden pełnowymiarowy album.
"Written in Waters" - tytuł dobrze odzwierciedla zawartość krążka -
czytanie czegoś płynnego, co wciąż się zmienia. Ved Buens Ende
określiłbym mianem jazz-avant-blacku. Ciężko jest znaleźć jakiś zespół
do którego można to porównać - może Ulver w delikatniejszym, stonowanym
wydaniu, może odrobinę schizów z Blut Aus Nord, bez tej otoczki
industrialno-ambientowej, może szczypta starego Opeth... a to wszystko
to jedynie luźne skojarzenia. Ved Buens Ende raczej preferuje spokojne tempa, bardzo oniryczne, wręcz ospałe, w których praca sekcji jest naszpikowana jazzem od podstaw. Jedynie okazjonalnie obcujemy tu z blackowymi przyspieszeniami, kojarzącymi się trochę z Enslaved, trochę może z Abigorem. Zaskakuje swoboda z jaką muzycy przechodzą z jednej stylistki w drugą. Na okrągło jednak jesteśmy osaczani mroźnymi akordami gitar i depresyjnym, lekko melodeklamowanym wokalem kojarzącym się z... Ianem Curtisem z Joy Division. W zasadzie każdy dźwięk, każdy odgłos, ten brak melodii z połączeniu z płynnością i zdeharmonizowaną praca sekcji - to wszystko sprawia, że "Written In Waters" byłby świetną ścieżką dźwiękową do epitafium, do zadumy losem, do tego, aby przestraszyć człowieka wizją nostalgii, tęsknoty czy samotności. Całości dopełnia suche brzmienie, będące rachityczną konstrukcją i tak wykręconych utworków.
Ved Buens Ende stworzył wielki album, zdecydowanie skierowany do wąskiego i bardzo otwartego grona słuchaczy. To jest muzyka duszy, która niesie ze sobą jakś przekaz, ładunek emocjonalny. Jest to bardzo techniczny album, ale technika schodzi tu jakby na dalszy plan i nie jest tak namacalna. Niewątpliwie brak melodii jest tym czynnikiem, który najbardziej utrudnia odbiór tego wydawnictwa, ale myślę, że jeśli ktoś szuka wartościowej muzyki i czegoś naprawde oryginalnego, to powinien zapoznać się z "Written In Waters". Ten spokój po prostu paraliżuje...
Wydawca: Misanthropy Records (1995)