Rano. Prószy śnieg. Kotka siedzi w oknie obserwując opadające płatki śniegu i próbuje je trącić łapką. Dobrze, że oddziela ją od nich szyba, bo jeszcze mogłaby spaść na dół. A tu wysoko... bardzo wysoko...
Podchodzę zaspana do okna. Kotka wita mnie dźwiękiem przypominającym ćwierknięcie. Głaszczę jej miękkie futerko za uszkiem na powitanie i również spoglądam przez szybę na zaśnieżony świat na zewnątrz. Myślę jak to fajnie i bielutko, od razu jakoś tak "przytulniej".
Spoglądam na drzewa i samochody na parkingu przykryte białą, śnieżną pierzynką i wsłuchuje się w cichutkie mruczenie. Tak, my to mamy dobrze tu w ciepełku... - myślę.
W oddali dostrzegam pośpiesznie dreptającego biało-szarego kota. Wyłania się zza drucianego płotu splątanego zmarzniętymi badylami jakiegoś zielska i przemyka ostrożnie pod zaparkowanymi samochodami. Czmycha tak, aż do krzaków w których jakiś dobry człowiek ukrył domek dla zmarzniętych lub pragnących drzemki kotów. Nie wiem czy poszedł tam, bo gęste zarośla zasłaniają. Może poszedł coś przekąsić, bo stoją tam również plastikowe miski... ?
Przydałoby się też coś przekąsić...- myślę i wtedy dostrzegam staruszka. Opatulony ciepłą kurtką, czapką i szalikiem brnął w głębokim śniegu (widać dozorca jeszcze nie zdążył odśnieżyć chodnika) powłócząc jedną nogą i trzymając w rękach dwa zawiniątka. OMG - pomyślałam wodząc za nim wytrzeszczonymi oczami, czy zaraz się nie przewróci.
Ale staruszek się nie przewrócił, przeciwnie, zasuwał zadziwiająco szybko jak na swą ułomność i zniknął gdzieś za kolejnym blokiem.
No tak - myślę sobie - ja to zawsze przejmuje się w nadmiarze...
Lepiej już zrobię śniadanie dla siebie i małych, przylepnych sierściuchów (no, może nie takich małych)
Podchodzę zaspana do okna. Kotka wita mnie dźwiękiem przypominającym ćwierknięcie. Głaszczę jej miękkie futerko za uszkiem na powitanie i również spoglądam przez szybę na zaśnieżony świat na zewnątrz. Myślę jak to fajnie i bielutko, od razu jakoś tak "przytulniej".
Spoglądam na drzewa i samochody na parkingu przykryte białą, śnieżną pierzynką i wsłuchuje się w cichutkie mruczenie. Tak, my to mamy dobrze tu w ciepełku... - myślę.
W oddali dostrzegam pośpiesznie dreptającego biało-szarego kota. Wyłania się zza drucianego płotu splątanego zmarzniętymi badylami jakiegoś zielska i przemyka ostrożnie pod zaparkowanymi samochodami. Czmycha tak, aż do krzaków w których jakiś dobry człowiek ukrył domek dla zmarzniętych lub pragnących drzemki kotów. Nie wiem czy poszedł tam, bo gęste zarośla zasłaniają. Może poszedł coś przekąsić, bo stoją tam również plastikowe miski... ?
Przydałoby się też coś przekąsić...- myślę i wtedy dostrzegam staruszka. Opatulony ciepłą kurtką, czapką i szalikiem brnął w głębokim śniegu (widać dozorca jeszcze nie zdążył odśnieżyć chodnika) powłócząc jedną nogą i trzymając w rękach dwa zawiniątka. OMG - pomyślałam wodząc za nim wytrzeszczonymi oczami, czy zaraz się nie przewróci.
Ale staruszek się nie przewrócił, przeciwnie, zasuwał zadziwiająco szybko jak na swą ułomność i zniknął gdzieś za kolejnym blokiem.
No tak - myślę sobie - ja to zawsze przejmuje się w nadmiarze...
Lepiej już zrobię śniadanie dla siebie i małych, przylepnych sierściuchów (no, może nie takich małych)