„The Wake Of Magellan” to płyta, której tytuł i okładka mogą wprowadzić błąd. Choć faktycznie dużo w niej o morzu, to nie ma podbojów karawelami jak na obrazku, a Magellan to nie ten Magellan, o którym od razu każdy pomyślał, tylko jego (w bardzo dalekiej linii) potomek. Historię swojej dziesiątej płyty Savatage umieścili bowiem w czasach współczesnych i wpletli w dwa, z tego co czytałem, autentyczne wątki.
Koncept płyty jest bardzo rozbudowany, a sama muzyka i teksty to zdecydowanie za mało, aby go zrozumieć. Zanim przystąpimy do słuchania warto więc przeczytać dwa prasowe artykuły jakie znajdziemy na początku książeczki, a następnie historię starego rybaka, który mimowolnie w obie się wplątuje. Sprawy dotyczą kapitana statku, który kazał wyrzucić za burtę czterech pasażerów na gapę, z których jeden zdołał się uratować i zabójstwa dziennikarki, która walczyła z, wzrastającymi we wpływy, gangami narkotykowymi. Cały dalszy ciąg dotyczy tych wydarzeń, a do każdego numeru, oprócz właściwego tekstu piosenki, mamy kolejne ciągi wierszowanej historii.
Stary rybak wypłynął w może żeby umrzeć, a tymczasem uratował, wyrzuconego ze statku człowieka. Na brzegu natomiast umarł chłopak, który na osiemnaste urodziny dostał heroinę od kolegi. Jest jeszcze wątek przekwitłej gwiazdy filmowej, która po karierze wraca do swojej wioski i chłopca, który widział jak starcowi się rozbija klepsydra. Dużo tego i moim zdaniem wszystko do końca się nie zazębia. Trup miał w rękach wianek zabitej dziennikarki, a klepsydra, którą stary odnalazł po powrocie z morza, została naprawiona przez chłopca. To, z kolei, przemawia za życiem i łapaniem uciekającego czasu.
Również muzycznie Savatage wprowadza słuchacza w klimat opowieści. Wita nas szumiące morze, wchodzą delikatne klawisze. Klimat się nawarstwia, a oprócz tego instrumentalnego intra jest jeszcze drugie, śpiewane w rytmie morskiej opowieści, ale także z klawiszami i gitarami. Słowa „Welcome to the show” ewidentnie wskazują, że dopiero coś się zaczyna, a morze szumi cały czas.
„Turns To Me” zaczyna się spokojnie, potem na zmianę rośnie i opada. Jest taki pół na pół, bo ma lepsze fragmenty wokalne i z solówkami, ale też dużo w nim rzewności. I taki właśnie klimat jest tu dominujący. Stonowany, nieostry, nieszybki i niehałaśliwy. „Morning Sun” jest ciekawie zrobioną morską pieśnią, a „Another Day” w swoich orkiestralnych rozwinięciach wokalno-klawiszowych bardzo przypomina Dream Theater. „Paragons Of Innocence” zaskakuje rockową ostrością wokalu, a jego refren należy do najlepszych momentów na płycie, podobnie jak bardzo rozbudowanego muzycznie „The Wake Of Magellan”. Zupełnie nietypowy jest tu „Complaint The System” gdzie pojawiają się przesterowane wokale, a „Underture” jest kolejną porcją gitarowo-klawiszowych, głębinowych pląsów, tym razem bez towarzystwa wokalu. Smętną balladą jest natomiast „Anymore”, choć i tu część muzyczna miejscami się rozwija. Mój egzemplarz earMUSIC z 2010 roku ma jeszcze dwa dodatkowe akustyczne kawałki na koniec, które może i pasują, ale po godzinnej płycie potrzebne są jak łysemu grzebień
Dużo więc tego wszystkiego. Savatage zadbali o różnorodność swoich piosenek oraz o ich odpowiednie artystyczne wykonanie. Kompozycje są zrealizowane z rozmachem i instrumentalnym kunsztem, a płyta jest dopracowana i podana z odpowiednią oprawą.
A, mimo to, nie jestem z niej do końca zadowolony. Głównie dlatego, że nie jest to dostatecznie porywające. Na pewno jest ładne, ale bez odpowiedniego ognia, powera, który mógłby powalić chociaż kilka razy. Wszystko tu jest bardziej wiotkie i sentymentalne. No, ale to już kwestia gustu. Komuś innemu może się bardziej podobać.
Tracklista:
01. The Ocean
02. Welcome
03. Turns To Me
04. Morning Sun
05. Another Way
06. Blackjack Guillotine
07. Paragons Of Innocence
08. Complaint In The System (Veronica Guerin)
09. Underture
10. The Wake Of Magellan
11. Anymore
12. The Storm
13. The Hourglass
Wydawca: Concrete (1997)
Ocena szkolna: 4+