Patrząc na kolejne płyty Running Wild odniosłem wrażenie, że nigdy przedtem formacja nie miała takiego zastoju twórczego jak w drugiej połowie lat 90-tych. Owszem, wcześniej zdarzały się pojedyncze wpadki, ale kolejne wydawnictwa udowadniały, że zespół jest w formie. Tymczasem zarówno "Masquerade" jak i "The Rivalry" był chyba trochę poniżej możliwości, gdyż daleko tym płytom było do ideału.
"Victory" zdaje się potwierdzać zastój twórczy. Płyta w zasadzie nie wnosi niczego nowego do wizerunku i jest w zasadzie utrzymana w stylu "The Rivalry". Absolutnie żadna kompozycja nie wychyla się poza szarą przeciętność. W zasadzie ten zestaw 12 kompozycji przynosi wszystkie "techniczne" elementy stylu Running Wild - mieszankę heavy i power metalu, szantowe, pirackie melodie, dobre solówki, galopujące rytmy - można odnieść wrażenie, że formacja stanęła w rozwoju, gdyż po raz wtóry więcej tu rzemieślnictwa niż metalowego ognia.Trochę to smutne, że formacja, która dziesięć lat wcześniej porażała energią i pomysłami, teraz przechodzi kryzys wieku średniego serwując słuchaczom odgrzewane kotlety. Tym razem nie dam się skusić na kolejny odsłuch, bo zwyczajnie ta formuła się wyeksploatowała.
Tracklista:
01. Fall Of Dorkas
02. When Time Runs Out
03. Timeriders
04. Into The Fire
05. Revolution (The Beatles Cover)
06. The Final Waltz
07. Tsar
08. The Hussar
09. The Guardian
10. Return Of The Gods
11. Silent Killer
12. Victory
Wydawca: GUN Records (2000)