"Chaosphere" - album przez jednych uznawany za kultowy, przez innych zapomniany. Meshuggah intrygowało już od debiutanckiego krążka, kiedy to próbowało grać pod Cynic, ale to "Destroy Erase Improve" było albumem, który zaprezentował prawdziwe oblicze zespołu. Przez wielu jest on uznawany także za najlepszy album w dyskografii Szwedów. Prawda jest jednak taka, że "Destroy..". było zupełnie inne od debiutu, toteż "Chaosphere" miało być wyznacznikiem wartości zespołu.
To co jednak otrzymaliśmy burzy wszelkie konwencje muzycznej estetyki. A otrzymaliśmy album pełen kontrastów, z jednej strony bardzo jednoznaczny, a z drugiej szalenie bogaty i urozmaicony. Pierwsze, co się rzuca w uszy, to niesamowity ciężar i agresja emanująca z tego krążka. "Chaosphere" jest zdecydowanie cięższy od poprzedniczki, ba, jest to chyba jedna z najcięższych płyt w historii metalu.
Kolejnym elementem wyróżniającym ten album, jest jego rytmika i konstrukcja utworów. Z pozoru kompozycje są bardzo jednostajne, oparte na szarpanych, odhumanizowanych riffach, jednowymiarowym, krzyczanym wokalu - z pozoru wszystkie utwory są do siebie podobne. Ale tylko z pozoru, gdyż pomimo pewnej jednostajności Meshuggah redefiniuje pojęcie rytmu bawiąc się nim, modyfikując go wedle własnego uznania, ale wciąż poruszając się w hermetycznie zamkniętych schematach.
Zwraca także uwagę bardzo metaliczne, nowoczesne i odhumanizowane brzmienie podkreślające wszelkie atuty zespołu. Słuchając tego albumu nie możemy przejść obojętnie obok bardzo mrocznego i "zimnego" nastroju tego wydawnictwa - perfekcyjnie odegrane riffy, wokal pełen agresji, akcentujący wszelkie punkty kulminacyjne, praca sekcji swobodnie lawirująca pomiędzy machiną wioseł - wszystko to powoduje, że z pozoru przyswajalne wydawnictwo robi się dla wielu niestrawne.
A to jeszcze nie koniec wrażeń, gdyż oddzielną kwestią jest poziom techniczny muzyków - po prostu fenomen! Nigdy wcześniej, ani nigdy potem nie było zespołu, który w tak szeroki sposób potrafił dostosować swoje instrumentarium do specyfiki rytmiki. Meshuggah czaruje precyzją, synchronizacją, a zarazem zgrabnym dekomponowaniem własnej muzyki wprowadzając, czy to w partie sekcji, czy w gitary, szereg urozmaiceń i udziwnień niespotykanych u innych zespołów. Aż dziw bierze, że utwory są oparte zazwyczaj na zaledwie kilku riffach, który jednakże są zagrane w takim metrum, że nie sposób ich zrozumieć - nigdy jeszcze nie słyszałem, aby jakiś inny zespół grał coś podobnego. Oddzielne słowa uznania należą się gitarzyście Fredrikowi Thordendalowi, który na tym albumie daje popis swoich możliwości. Jego gra z jednej strony inspirowana nowoczesną sceną metalową a la Fear Factory, z drugiej prezentuje vanhalenowską pomysłowość, a jeszcze z innej jazzową subtelność. Generalnie jego gra wymyka się jakimkolwiek standardom, nawet jeśli ktoś nie lubi takiego zakombinowanego, połamanego grania.
Pośród tej całej pozornej prostoty i hermetyczności Meshuggah jawi się jako zespół perfekcjonistów, świetnych kompozytorów, którzy ubarwiają muzykę na wszelkie sposoby - nieważne czy jest to mroczny "Corridor Of Chameleons", furiatyczny "The Exquisite Machinery Of Torture" czy piętnastominutowy kolos w postaci "Elastic". Z całym szacunkiem dla wszystkich nowofalowych zespołów mathcore'owych pokroju Th Dillinger Escape Plan, Psyopus czy Ion Dissonance, które eksponują swoje umiejętności i starają się zakombinować muzykę do granic możliwości - Meshuggah tworzy muzykę o wiele trudniejszą w odbiorze, bardziej wizjonerską i trudniejszą do naśladowania.
"Chaosphere" jest moim ulubionym albumem Meshuggah, najbardziej zróżnicowanym, odhumanizowanym a zarazem spontanicznym. Nie mam wątpliwości, że ten krązek pokazał, że jest to zespół jedyny w swoim rodzaju.
Wydawca: Nuclear Blast Records (1998)