Linear Sphere to w zasadzie kompletnie nieznany, brytyjski zespół, który sam wypuścił na rynek swój debiutancki krążek "Realisty Dysfunction". To, że trafiłem na tą kapelę, było czystym przypadkiem - po prostu gdzieś natrafiłem na recenzję, w której autor zachwalał wysokie umiejętności techniczne muzyków. Trzeba było więc zapoznać się z zawartością.
Siedem utworów, w tym jeden 25-minutowy nie spowodowało
jednak przyspieszonego bicia serca. Rzeczywiście, jeśli chodzi o poziom
instrumentalny to jest on wyśmienity, ale o wiele słabsza jest warstwa
kompozycyjna. Linear Sphere odważnie stara się łączyć twórczość Dream
Therater, Watchtower, Mekong Delta, Annihilator, Fates Warning i
Meshuggah. Efekt jest taki, że dostaliśmy perfekcjny technicznie, ale
kompozycyjnie niespójny materiał. Ostre, neothrashowe granie, łączy się
z delikatnymi progmetalowymi motywami. Skrzekliwy wokal a la Randy
Rampage, tyle, ze gorszy, kompletnie nie pasujący do obranej konwencji,
niewielka ilość melodii i brak jakiegokolwiek budowania napięcia u
słuchacza nie są jednak zachęcającymi czynnikam, aby sięgnąć po ten
krążek. Również jeśli chodzi o partie instrumentalne, to do
oryginalnych nie należą - są niemal żywcem wyjęte z twórczości
power/progmetalowych zespołów. Choć cały ten misz-masz brzmi dosyć osobliwie, to jest on nieumiejętnie skomponowany. W zasadzie każdy element jest zapożyczeniem od jakiegoś innego zespołu. Osoby szukające jedynie czegoś do połamania palców na gryfie, na pewno znajdą tutaj sporo ciekawych dla siebie rzeczy, ale nie polecam tego wydawnictwa komuś, kto oczekuje od muzyki czegoś więcej. Linear Sphere pokazał swoją siłą rażenia, która rzeczywiście jest duża, ale wszystko tutaj jest jak w sowieckim wojsku - ilość ponad jakość, oraz brak uwagi na straty we własnych szeregach. Może Ci muzycy dojdą kiedyś do wniosku, że nie tędy droga.
Wydawca: płyta wydana przez zespół (2005)