Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

King Crimson - Red

Jeden kolor, a tyle znaczeń. Czerwień dodaje energii, odwagi, wyzwala bunt, namiętność, jest twórcza a jednocześnie niszczycielska. Podobnie sytuacja ma się z płytą "Red" będącą ostatnim wcieleniem Karmazynowego Króla z lat 70-tych.
Otwierający album utwór tytułowy, to wykwintna progresja, na myśl możne przywodzić "Erotomania" Dream Theater. Wszystko poukładane w doskonały sposób, inaczej być nie mogło. Robert Fripp gitarzysta zespołu, to charyzmatyczna postać, perfekcjonista w każdym calu. Skład, który miał do dyspozycji ów muzyk: Bill Brufford (perkusja), John Wetton (wokal, gitara basowa), David Cross (skrzypce). Ekipa ta, miała już na swoim koncie dwa bardzo dobre wydawnictwa: dynamiczny "Lark's Tongues In Aspic" czy też zakrawające o awangardę "Starless And Bible Black". Doświadczenia z poprzednich płyt, była nieocenionym składnikiem, który na "Red" zaprocentował. Partie gitarowe nie są już tak mocno rozbudowane jak na poprzednich płytach, odnieść można wrażenie, że Fripp skąpi nieco swoich popisów, jednak jego riffy są na tyle sugestywne i porażające, że grzechem by było prosić o więcej.

Kolejnym walorem muzyki King Crimson z tamtego okresu były również instrumenty dęte, które często wychodziły na pierwszy plan. "Fallen Angel" z delikatnym i spokojnym akustycznym początkiem. Wyciszenie? Tylko chwilowe, w dalszej części obcujemy ze smutną barwą głosu Wettona, która w połączeniu z niepokojącymi dźwiękami gitary, oboju czy też saksofonu wytwarzaja depresyjną aurę. "One More Naightmare" czyli "przeplataniec" czterech prostych riffów Frippa, za perkusją Brufford popisuje się całą skalą swoich umiejętności. Doskonała technika muzyka, duża łatwość poruszania się w jazzowej materii muzycznej, wszystkie te atuty sprawiają, że uważam go za perkusistę, który idealnie pasował do muzyki tej angielskiej formacji. To, co zawsze porusza mnie w tym utworze to partie saksofonu Mela Colinsa i Iana McDonalda. Faceci od czarnej roboty, często się o nich zapomina, a to ich solówki nadają odpowiedniej wymowy tej kompozycji.

Zespół nigdy nie wahał się podróżować do dalekich krain muzycznej awangardy, tym razem posunął się jeszcze dalej. "Providance" zostało zarejestrowane na żywo w Palace Theater, będąc całkowicie improwizowaną kompozycją. Jest to muzyczna mieszanka, kilku niezależnych od siebie instrumentów. "Starless" - twór doskonały, 12-minutowe dzieło, przepełniony pięknem i bólem zarazem. Chłód wokalny znużonego wokalisty uwidacznia się coraz bardziej. Przytłoczony basem, staram wyrwać się z hipnozy, ale dobrze wiem, że nie ma takiej możliwości. Tak tak, to nagranie hipnotyzuje, punktem kulminacyjnym jest szalony free-jazzowy, kakofoniczny finał. Cudeńko.

Jeśli chodzi o produkcję całość prezentuje się niezwykle nowocześnie, a chciałbym przypomnieć iż album został wydany w 1974 roku. Efekt uzyskany przez zespół zachwyca nawet najmłodsze pokolenia słuchaczy. Potwierdza to tezę, że czas był łaskaw oszczedzić pięć nagrań stanowiących o sile "Red". Sile tak ogromnej, pod naporem której Fripp, zamyka działalność zespołu na siedem kolejnych lat. Obok "In The Court Of Crimson King" jazda obowiązkowa dla progresywnych maniaków.

Tracklista:

01. Red
02. Fallen Angel
03. One More Red Nightmare
04. Providence
05. Starless

Wydawca: Island Records (1974)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły