Polska death i black metalem stoi. Może nie zgodzi się z tym przeciętny Kowalski, a większość rodaków nie ma o tym żadnego pojęcia, ale fakt faktem, że wiele tych najcięższych zespołów z naszego kraju święci po świecie nieświęte triumfy. Tymczasem nie brakuje u nas i bardzo dobrych klasycznych, heavymetalowych bandów, które, choć powinny, nie cieszą się aż taką popularnością. Z założenia promocji takiej muzyki wyszli pomysłodawcy i organizatorzy Helicon Metal Festiwal. Impreza, której pierwsza edycja odbyła się w ubiegły piątek w warszawskim klubie Voo Doo, z założenia ma być cykliczna i ma promować polski heavy metal.
Na rozkładzie pojawiło się sześć zespołów, które stanowiły prawdziwą mieszankę rutyny z młodością. Gwiazdą wieczoru był Crystal Viper, ale łojenie zaczęło się już kilka godzin wcześniej. Koncert limitowany był do dwustu biletów, a sto pierwszych osób w środku otrzymywało bonusową płytę, do wyboru Jag Panzer lub Sacred Steel. Bardzo fajna inicjatywa. Mała salka może nie pękała w szwach, ale jej przód zapełniony był dość ciasno już od początku, choć jak tak sobie później patrzyłem to wydaje mi się, że kompletu raczej nie było.
Na plakacie reklamowym na stronie Voo Doo napisane było jak wół: „Start godz. 18:00”. Przyszedłem więc parę minut wcześniej, a tu już grają. Patrzę na rozkład wiszący na ścianie, a tu pierwsza Aquilla 17:30. Ej no, tak się nie robi. Wyglądający na szkolny zespół w bandanach, zgromadził pod sceną również szkolną i wyskakaną publiczność. Grali chyba coś z przełomu hard rocka i heavy metalu, ale zająłem się zakupami nowych płyt Crystal Viper i Roadhog oraz browaru i ten pierwszy występ przepadł mi zupełnie.
Od razu rozwinę też zaakcentowany już wątek wiekowy. Otóż średnia wieku na tym koncercie była z połowę niższa niż na większości koncertów metalowych. Dużo było nastolatków z dopiero co rosnącymi włosami, w których widziałem siebie dwadzieścia lat wcześniej. Kto wie? Może przyszłość leży właśnie w heavy metalu, a może nie doszli jeszcze do tego, żeby słuchać Hate, Vader i Behemoth i wszystko jeszcze przed nimi. Tak czy inaczej miałem okazję poczuć się jak dinozaur.
Młodością i radością grania stały też następne występy Headbanger i Axe Crazy. To był rock and roll grany z polotem i fajne było to, że sala doceniła starania i wszystkie zespoły przyjęte były serdecznie i żywiołowo. A potem zaczęli się wykonawcy, którzy zdążyli już zaistnieć na rodzimej scenie. Divine Weep, oprócz starych kawałków i coveru Sepultury „Troops Of Doom” grał piosenki z nadchodzącego albumu, a Roadhog, promował pewnie głównie nową płytę, ale tego nie jestem w stanie rozstrzygnąć. Wszystkie koncerty mi się podobały i cieszyłem się muzyką, zapałem wykonawców i ekscytacją młodzieży. Sam zresztą nakręcałem do wzmożonej zabawy, ale daleko mi do rozpoznawania repertuaru.
Niestety w twórczości Crystal Viper też nie jestem obeznany. To mój pierwszy kontakt z tym zespołem i na żywo i w postaci płyty, którą sobie kupiłem. Na pewno był „Zwiastun Burzy” i to dwa razy, bo jeszcze na bis. Więcej nie przytoczę. Dla mnie koncert był udany, choć widoczne było, że za pierwszymi rzędami było pustawo. Mimo to myślę, że na początek było nieźle. Pomysł ma się rozwijać, mają być zagraniczni goście. Wygląda ciekawie, a jak będzie zobaczymy.