Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Dwie jarzębiny

Dwie jarzębiny, dwie pomarańczowe normalne jarzębiny. Tak zwyczajnie... naturalne. Tak prawdziwe. Z każdą chwilą te przysmaki dzikiego ptactwa rosły w moich oczach, aż ostatecznie przybrały rozmiary dorodnych pomarańczy. Spoczywały na czymś nieokreślonym. Dziwne, nie mogłam dostrzec nic poza tymi dwiema jarzębinami - ogarniała je pustka - a mimo to byłam przekonana, że leżą na czymś twardym i chropowatym. Próbowałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam... byłam za słaba. Skupiłam się... i nic, mój wzrok wciąż spoczywał na wielkich jarzębinach. Wypełniła mnie nieuzasadniona panika. Czułam, że lada chwila ziemia się pode mną zapadnie, a do utworzonej przez to zjawisko otchłani zaczną się sypać wszystkie moje członki - kawałek po kawałku, aż w ostateczności przestanę istnieć.
Nagle poczułam się tak jakbym spadła z dużej wysokości, a moje ciało uderzyło z impetem o chodnik. Otworzyłam oczy, wytarłam pot z czoła wierzchnią stroną dłoni, rozejrzałam się lękliwie po pokoju, po czym powieki same osunęły mi się na oczy. W głowie rozbrzmiewała tylko jedna myśl... "To był sen, to był tylko sen".
Tej nocy już nie spałam. Nie mogłam. Gdy tylko próbowałam zmrużyć oczy, natychmiast zarysowywał się przede mną obraz dwóch dużych owoców jarzębiny, a wraz z nimi pojawiał się lęk, który szybko ewoluował w przerażenie. Leżałam w bezruchu do wschodu słońca. Dopiero alarm zegarka wyrwał mnie z hipnotycznego stanu, w którym uwolniłam się od wszelkich myśli. Nagrodziłam go za to porządnym kopniakiem - rozsadzające czaszkę dzwonienie ustało, nareszcie mogłam wstać.
Poranna toaleta, śniadanie, jazda autobusem do szkoły - standard. Dzień jak co dzień, tylko, że z matmy dostałam pałę. A co tam, jutro ją poprawię. Mam jeszcze dużo czasu. Marek obraził się na mnie za wczorajszy wieczór. I tak bym nie pobiegła za nim by przeprosić. Zresztą... mam jeszcze dużo czasu - jutro to zrobię. Nie raz już robił takie sceny, po nich zawsze następowały miłe przeprosiny i oboje byliśmy szczęśliwi. Zgłosiłam się do referatu z geografii, pomyślałam, że przydało by się wpaść w związku z tym do biblioteki po szkole... a może jutro, w końcu referat muszę oddać za tydzień, mam jeszcze mnóstwo czasu. Na historii jak zawsze dostałam opieprz, za... no właśnie, za nic! Gdy sprawdzała obecność i dojechała do numeru 16, odpowiedziałam, że go nie ma. "Co go nie ma, gdzie go nie ma, to jest cyrk!" - czasami sądzę, że ona ma coś z głową.
Po szkole wstąpiłam do kafejki internetowej...
Dostałam wiadomość od... od...
Nie wierzę! Boże ja chyba śnie! CKM wydrukuje mój felieton!... Wiedziałam, że kiedyś mi się uda! Wysłałam e-maile do wszystkich znajomych by pochwalić... to znaczy, podzielić się tą wspaniałą nowiną. Heh, mój art w takiej gazecie... Natychmiast biorę się do pisania następnego. Albo nie, teraz jestem zbyt podekscytowana, lepiej poczekam, mam jeszcze dużo czasu na sukcesy.
Wyszłam z kafejki najdumniej jak tylko umiałam, chciałam by każdy widział, że jestem w dobrym humorze, że coś mi się w życiu udało. Wiem! Zadzwonię do Marka, on musi się o tym pierwszy dowiedzieć. Szkoda, że nie mam komórki, tak bardzo jak nienawidziłam tego urządzenia, tak mocno go teraz potrzebowałam. Miałam kartę telefoniczną, ale po co marnować impulsy. Mam jeszcze dużo czasu na wykonanie tego telefonu, zrobię to jak przyjdę do domu.
Duma rozsadzała mi pierś, w myśli wirowały rozszalałe słowa jakimi chciałam powiedzieć o mym osiągnięciu Markowi - "słuchaj, sorry, że, ja, ty, chamsko, wczoraj, może ja też trochę, ale CKM OPUBLIKUJE MÓJ ARTYKUŁ!!!". Tak rozmarzony szybkim krokiem zmierzałam w stronę domu. Minęłam witrynę sklepu komputerowego.
Z pogardą spojrzałam na przybyłe wspomnienie o byciu informatykiem w przyszłości. Teraz chcę być dziennikarką! To bardziej realne niż perspektywa ślęczenia przed monitorem, by wykarmić rodzinę. Tak, to właśnie to co chciałabym robić - pisać. Nie żadne opowiadania, nowele, powieści, poradniki, czy arty o niczym. Chcę pisać felietony i artykuły z prawdziwego zdarzenia. Uśmiech, który zawitał na mych ustach utrzymywał się do momentu, kiedy nie minęłam murku przy pobliskim sklepie... Tak, to by było życie, robiłabym to o czym zawsze marzyłam w najskrytszych snach. Witryny sklepów migały mi w kącie oka. Zwolniłam kroku. Może wysłałabym coś do Dziennika Zachodniego? Mam całkiem niezły artykuł o policjancie z prewencji, który był "zomolem" - dobrze mieć czarną owcę w rodzinie. Weszłam po schodach...
Ach, świetnie! Mój artykuł w CKM-ie!
Przejście dla pieszych...
Mój!
Czerwone światło...
Artykuł!
Środek pasów...
W CK...
Trąbienie Tira można było słyszeć nawet na sąsiedniej ulicy, gwizd rozcinanego przez jego potężną sylwetkę powietrza trafił do moich uszu szybciej niż krzyk kobiety w zielonej kurtce.
Stalowy potwór dosłownie zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Moje połamane ciało rozłożyło się jak naleśnik na masce olbrzyma. Nagle Tir gwałtownie zahamował. Odrzuciło mnie kilka metrów przed niego, a jeszcze kilka poturlałam się bezwładnie zataczając w powietrzu koliste ruchy rękoma. Moja postać niczym rzucona o podłogę szmaciana laleczka jeszcze kilka centymetrów przesunęła się po asfalcie, krew pociekła z rozdartych, poszarpanych ran. Głowa odskoczyła na bok, a skroń spoczęła na chropowatej, twardej materii. Martwe już oczy uwięziły wzrok na leżących przede mną - o kilka centymetrów - dwóch jarzębinach...
Dlaczego przypominają mi pomarańcze?... Ach, to przez percepcję wydają się takie duże... Ja to już chyba gdzieś widziałam... Zastanowię się później... mam jeszcze dużo czasu.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły