"Ego: X” jest ostatnim, dziesiątym i długo wyczekiwanym studyjnym album Diary Of Dreams. Wyczucie melodii, atmosfera, dbałość o kompozycję i słowa są tym, z czego Adrian Hates słynie i czego nie zabrakło także na tym albumie. Autorowi udało się połączyć sporą ilość piosenek w dramatyczną opowieść, będącą nie tylko albumem koncepcyjnym, ale którą można odbierać także jako dzieło sztuki pozostające wynikiem jego wizji i myśli. Niestety ogólne wrażenie jest takie, że Diary Of Dreams zbliża się coraz bardziej do jakiejś niewidzialnej granicy, coś się wypala i zaczyna brakować magii.
Album opowiada historię X – anonimowej osoby, przeżywającej przeobrażenie. Powoli żegna się ona ze swoim starym życiem i zaczyna nowe. Tęsknie spogląda na przeszłość, lecz ma wiele nadziei związanych z przyszłością. Jest rozczarowana i zraniona, bezbronna i zdezorientowana. Jednak przede wszystkim nienawidzi swojej obecnej sytuacji i tęskni za uczuciem mocy. Krok, na który się zdecydowała, jest oczywisty, jednocześnie jednak trudny i ciężki. Krok, przy którym potyka się o swoją emocjonalną, pełną lęków głębię. Jest to walka między dwiema tożsamościami wynikająca z walki o zmiany, ostatnie wyzywanie walki tuż przed kapitulacją. X jest osobą anonimową, nieznaną, której dramatem jest też stawanie się przeciętnym i rozpad jego uczuć.Płyta zaczyna się introdukcją Martina Kesslera, do której Adrian Hates przywiązywał tak dużą wagę w zapowiedziach nowej płyty. Głos aktora pojawia się też w kolejnych przerywnikach na płycie mających zamykać album w tematyczne klamry. Pierwszym i całkiem przyzwoitym utworem jest "Undividable", z mocnymi gitarami i wyrazistym rytmem. Jeden z lepszych i jeden z niewielu zapadających w pamięć. Mimo tego utwór wydaje się być niezłym wstępem do czegoś, co jednak nie następuje. “Lebenslang” utrzymany jest w podobnym stylu, przez co przechodzi niezauważony. Następuje po nim jeden z wielu przerywników na płycie “Element 1: Zeitgeist”. Generalnie przerywników jest wiele – być może za wiele, wydają się nimi być niestety też niektóre pełnoprawne utwory. Kolejnym i jednym z moich ulubionych utworów na płycie jest “Grey and Blue”. Z powodów językowych teksty w języku angielskim są dla mnie bardziej przystępne i tym samym mają dla mnie bardziej bezpośrednie znaczenie. “Grey and Blue” jest wspaniałym, sugestywnym utworem i jednym z najlepszych na płycie przykładów umiejętności w zakresie kompozycji i budowania atmosfery. W tym utworze największa jest też wyrazistość głosu Hatesa w jego najbardziej klasycznym wydaniu. “Immerdar" jest natomiast jedną z tych melancholijnych ballad, którymi jestem pewien, fani będą zachwycać się miesiącami. W pewnym sensie przypomina on też wcześniejsze dokonania zespołu.
Potem oprócz dwóch kolejnych przerywników mamy duet Brighton - Hates w utworze “Push me”. Duet nie pojawia się tu jednak w typowej formie. Brightman i Hates nie wydają się być zaangażowani w dialog, a głos każdego jest odrębnym monologiem, mimo iż są one powiązane. Jeśli duet byłby oparty na prawdziwym życiu dwóch osób, to logiczny wniosek jaki się nasuwa to, że jesteśmy świadkami następującego rozpadu związku. "Echo in Me" jest kolejnym klasycznym przykładem piosenki Diary Of Dreams, porównywalnym z “Butterfly: Dance", przynajmniej pod względem rytmu i dynamiki. "Splinter" niestety nie wpada w ucho, podobnie jak “Mein-Eid”. "Fateful Decoy" jest kolejną powoli budującą nastrój balladą z rozbudowanymi pod koniec partiami fortepianowymi i na niej w zasadzie płyta się kończy. W zależności od wersji można jeszcze posłuchać remiksów lub innych wersji wybranych utworów.
Niestety przykro to pisać, ale album ten jest najsłabszym płytą Diary Of Dreams. Co prawda “Ego:X” zyskuje w miarę słuchania, a ja sam dopiero powoli zaczynam przekonywać się do “If”, więc może dojrzeję też i do tej płyty. Wydaje się jednak, że szanse na to są niewielkie. Na poprzedniej płycie znalazłyby się ze dwa utwory, które można by włączyć do “Best Of...” Diary Of Dreams, na “Ego:X” znalezienie takowych byłoby już trudne. Jaki będzie następny krok zespołu, trudno jest przewidywać. Myślę, że Diary Of Dreams są na skrzyżowaniu dróg artystycznych i albo zmienią poważnie koncepcję albo skupią się na eksploatowaniu znanych już terenów popadając powoli w artystyczną miałkość.
Tracklista:
01. Into X02. Undividable03. Lebenslang04. Grey The Blue05. Element 1: Zeitgeist06. Immerdar 07. Push Me Featuring – Amelia Brightman 08. Echo In Me (X-Version) 09. Splinter10. Element 5: Resignation11. Mein-Eid12. Fateful Decoy13. Weh:Mut14. Out Of X
Wydawca: Accession Records (2011)
CrommCruaich : Przesłuchałem dwa razy pod rząd i nie odrzuciło, ale czy wrócę n...
rob1708 : moze potrzeba czasu,przesłuchan,mam podobnie z biało-czarna KATa.mi...
HardKill : To nie jest zła płyta,to jest okropnie zła płyta :) http://www.c...