Richard Trenton Chase, Albert Fish, Adolfo de Jesus Constanzo czy James Olivier Huberty to z pewnością nie członkowie zespołu, którzy zapisali się swoją obecnością na tym albumie. Z pewnością bliższy byłby tutaj Issei Sagawa, twórca japońskich delikatesów w lodówce i sposobu jak z przyjaciółki zrobić kotlet schabowy, to jego nazwisko jednak w dedykacjach pominięto. Cóż można więcej powiedzieć po tak wspaniałym menu?
Muzycy Church Of Misery to nie nowicjusze na scenie muzycznej i z łatwością przychodzą im albumy mocne, dojrzałe i rażące swą potęgą jak wybuch bomby w Hiroszimie. Dobre aranżacje, osadzone w konwencji stoner/southern rocka, lecz dosyć odległej od dokonań Black Sabbath, a raczej bliższej hard rockowi z przełomu lat 60/70, w stylu Lynyrd Skynyrd, Cactus, Molly Hatchet czy Jimiego Hendrixa. Surowe brzmienie, przesterowany bas penetrujący okolice linii melodycznej i zdarty jak stare trepy wokal, to wszystko tworzy niesamowitą mieszankę cywilizacyjnego zgiełku, połączonego narkotycznym amokiem i gitarową smołą.
Hippisowska aura obecna przez cały album zaczyna się ekstazą a kończy się przyklepana łopatą gdzieś na bagnach Luizjany. To wycieczka z mordercą do lasów Nowego Orleanu, gdzie blues kończy się ochrypłym zawodzeniem. Jednak Church Of Misery znów mnie nie zawiódł. Nie otrzymaliśmy albumu kolejnego gitarowego bóstwa, lecz po prostu kawał dobrego mięcha w krwistym sosie. Podoba mi się kierunek, w którym podążają muzycy. Długo trzeba było czekać żeby muzyka ekstremalna doczekała się inspiracji trochę zapomnianą muzyką lat 60. A jednak trochę mnie to dziwi, bo okazuje się, że stare potrawy podane przez dobrych kucharzy smakują najlepiej.
Tracklista
01. El Padrino (Adolfo De Jesus Constanzo)
02. Shotgun Boogie (James Oliver Huberty)
03. The Gray Man (Albert Fish)
04. Blood Sucking Freak (Richard Trenton Chase)
05. Master Heartache
06. Born To Raise Hell (Richard Speck)
07. Badlands (Charles Starkweather & Caril Fugate)
Wydawca: Rise Above Records (2009)