Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Bajka dla Smoka

Ciężki, alkoholowy sen odczuwałem niby ogromny, czarny głaz, który ktoś położył mi na twarzy. Jezu. Moja głowa. Jakby ktoś naładował ją błotem. Obudził mnie kobiecy szept gdzieś z góry, spod sufitu. Wyraźnie go słyszałem, ale nie chciałem się zastanawiać, czy to jakiś fragment snu, czy zupełnie na jawie zaczęło mi odbijać.

Światło mogłoby mnie dziś zabić. Zdawałem sobie sprawę, że to nawet nie ostre słońce, tylko ledwie szarawy kolor zimowego dnia. Było wyjątkowo ponuro - za oknem na ulicach zalegały błotniste sterty czegoś, co było kiedyś śniegiem, odrapane kikuty czegoś, co mogłoby się okazać drzewami, słomiaste, zgniłe powierzchnie dawnych trawników. Ołowiane niebo, zimny, syczący deszczyk. Miałem wrażenie, że ta dziwna, jesienna i podła zima nigdy się nie skończy. 

Kiedy wstawałem, potrąciłem puszkę po piwie, których parę stało na podłodze. Ona poruszyła się niespokojnie, szarpiąc szarawą, mokrą jeszcze od potu pościel, ale nie obudziła się. 

Jak jej było na imię?....

Tak, tak. Byłem ZŁY. 

Poszedłem do łazienki, po drodze roztrącając porozrzucane na podłodze rzeczy. Cały parkiet był zasłany czarnymi ubraniami – pojedyncze, szerokie płachty na całej powierzchni mojego dużego, jasnego i kompletnie nieumeblowanego mieszkania. Moja czarna koszula.  Moja bluza. Mój sweter. Moja kurtka.  Jej bielizna. Jej sukienka. Jej bluza. Jej płaszcz. W małej, bladosiwej łazience z surowymi ścianami nie było niczego prócz lekko zardzewiałej wanny i starej umywalki, nad którą wisiało popękane, ułamane lustro, a nad nim tkwiła żarówka na długim kablu. Małe pomieszczenie szczelnie, niczym industrialne macki, oplatały szare rury, z których odłaziła akrylowa farba. Na nich wieszałem schnące ubrania czy ręczniki. W kątach zalegały wilgotne kłębki brudu. 

Nie było chyba niczego bardziej przygnębiającego w moim życiu, niż ta łazienka. 

To oczywiście żart, pomyślałem sobie, patrząc na moje odbicie 

w lustrze. Są gorsze rzeczy niż ta łazienka…

Pomimo fatalnego oświetlenia, wyglądałem kwitnąco – zupełnie jakbym właśnie nie spędził trzech dni na piciu wódki. Bałem się sobie jednak zajrzeć w oczy. Mógłbym oszaleć, gdybym dojrzał w nich fragment tego, co dzieje się w mojej głowie. Nagle do łazienki weszła Ona. Podeszła do mnie bez słowa, stanęła z boku, odkręciła wodę i obmyła twarz. Dopiero teraz mogłem jej się przyjrzeć…. Szczupła, wysoka. Ciemno blond, długie, proste włosy. Duże, ciemne oczy. Przeciętna twarz. Była nago, zupełnie się nie krępowała, choć ciało miała zdecydowanie… była zbyt chuda. Właściwie, byłem ciekaw, co zrobi. Nie pamiętałem oczywiście zbyt wiele, niemniej jednak nietrudno było domyśleć się scenariusza wydarzeń ubiegłej nocy. Dziewczyna nie odezwała się ani słowem. Trudno było mi określić też, ile ma lat. Głupio mi było spytać o cokolwiek…

Przyglądałem się, jak się ubiera. Prosta sukienka, czarny, gruby sweter. Wysokie, ciężkie buty. Z plecaka wyjęła nieduże pudełeczko z lusterkiem, przypudrowała nos. W ogóle nie patrzyła na mnie, zachowywała się zupełnie, jakby nie było mnie w mieszkaniu.  Moje zdumienie sięgnęło zenitu, kiedy ubrała płaszcz i po prostu wyszła bez słowa, nie spoglądając na mnie ani razu. To nie był dobry dzień. W głowie mi pulsowało, miałem wrażenie że noszę w sobie bombę, która lada moment eksploduje. Ból głowy nie był normalnym bólem głowy na kacu. Bolały mnie mięśnie, łamało w kościach, mógłbym przysiąc, że mam gorączkę. 

Czułem się bardzo dziwnie i niepewnie, próbując sobie przypomnieć, co działo się ostatniej nocy. Nie pamiętałem absolutnie nic. Nie pamiętałem, kiedy pojawiła się ta dziewczyna. Nie wiem nawet, czy faktycznie ze sobą spaliśmy, bo nie mogłem w pamięci odnotować najmniejszego seksualnego wrażenia. Pod wieczór czułem się już tak źle, że łyknąłem parę aspiryn i poszedłem spać. Zobaczyłem z góry swoje mieszkanie. Niemalowane, brudne ściany. Jasna podłoga. Minimum sprzętów, duży materac w największym pokoju, zarzucony bezbarwną pościelą. Ja, śpiący, z mocno zaciśniętymi powiekami, obejmujący ramionami poduszkę. Przebiłem głową sufit, unosiłem się coraz szybciej, tak, że obrazy które mógłbym zobaczyć, rozmywały się w barwną smugę. Zobaczyłem nagle dach, poczułem zapach smoły, zobaczyłem plątaninę kabli i anten, światła miasta w oddali, a potem coraz bardziej granatowe niebo, coraz więcej ciszy i coraz więcej gwiazd. Zatrzymałem się.

Oddychałem spokojnie. Dawno nie czułem się tak dobrze. Czułem w sobie swój dobrze znany, trawiący mnie od środka ogień, ale czułem też spokój i siłę. Byłem ogromny, moje ramiona, niczym potężne skrzydła, mogły objąć cały świat. Moja skóra była gruba, niczym pokryta łuską i kolcami, nie można było mnie zranić ani zabić. Ja mogłem uśmiercać zaledwie oddechem. Zamknąłem oczy, starając się zapamiętać to cudowne uczucie z tego niesamowitego snu. Nagle jakby potężny wir wessał mnie gwałtownie z powrotem do mojego mieszkania. Wrażenie było tak niespodziewane, tak bolesne, i tak niezwykłe, że wtłaczany na powrót do swojego ciała, poczułem wyraźnie każdy jego mięsień. Każdą żyłę, każdy centymetr skóry, każdą kroplę krwi. Jęknąłem, bo nagle sen zaczął podsuwać pod moje oczy obrazy, których chciałbym uniknąć. Zobaczyłem kobiece ciało, wirujące w ceglanym świetle: długie, rozwiane włosy, odsłoniętą szyję. Okrągłe piersi, świecące od potu, napięte, twarde sutki, niczym błyszczące od lizania cukierki. Jędrne, okrągłe pośladki, mocne uda, płaski brzuch, o skórze promieniującej i lśniącej z pożądania. 

Jej duże, ciemnoniebieskie oczy, które nagle otworzyła, z jej twarzą tuż pod moją twarzą. To, co wtedy zobaczyłem pod jej powiekami….  Jakbym dotknął fragmentu jej obłędnej ekstazy. Topiła się niczym rozgrzany karmel, rozpływała niczym smuga lawy.  Czułem jej zachłanne usta na swoich, czułem jej zachłanne dłonie na karku. Stałem w płomieniach. Płonąłem żywcem. Chciałem krzyczeć, i nie mogłem, duszony przez własną bestię, która ogarniała moje ciało. Moje ciało było już dla mnie za małe, i pragnąłem tylko tego, żeby się z niego wyrwać.

Kobieta pode mną jakby wiedziała, o czym myślę. Wygięła się w łuk, krzyknęła głośno, i  całej siły wbiła mi w plecy swoje długie paznokcie. Poczułem, jak krew zalewa mi łopatki, a ona pociągnęła z całej siły w dół i jednym wprawnym ruchem zdarła mi z pleców całą płonącą skórę. 

Obudziłem się z krzykiem, zlany potem. Plecy paliły mnie żywym ogniem, a ból wciskał mi się aż do płuc. Pomimo tego, że pościel była już lepka, moja erekcja nie mijała. Miałem ochotę zawyć niczym zwierzę.

Runąłem do łazienki i wcisnąłem głowę pod strumień zimnej wody. Z wolna się uspokajałem, choć czułem, jak moje serce ciężko i szybko dudni w piersi. 

Dawno nie miałem takiego snu. Śniłem czasem, ale to były jakieś bzdury, nawet, jeśli śniłem o seksie. A to? Co to było? Pamiętałem każdy obraz, każdy zapach. Wyraźnie i ostro, aż do bólu. Pamiętałem jej dotyk ze snu. Pamiętałem smak. Pamiętałem to uczucie, kiedy…. Kiedy w nią wszedłem. Gorąco, wilgoć, i coś, co rozdarło mnie nagle na pół. Jezu, moje plecy, moje plecy. Próbowałem obejrzeć się w lustrze, ale kiedy miałem wrażenie, że faktycznie dostrzegam na skórze z tyłu jakieś krwawe rany, uderzyłem w lustro pięścią, ostatecznie rujnując nędzne resztki szkła na ścianie. Potem siedziałem w kuchni, opatrując dłoń i okładając ramiona zmoczonym lodowatą wodą ręcznikiem. 

Sny nawiedzały mnie co noc. Zawsze było podobnie – wizje seksu zalewały mnie niczym roztopiony na płyn metal, były gorące i bolesne. W tych snach najpierw latałem, i nie było bardziej niesamowitego uczucia: lecę nad krainą – znów to poczucie siły, jedności z ziemią i niebem, nie wiem, jak to nazwać… w tych snach z lataniem znałem odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie musiało być pytań i nie musiało być odpowiedzi – ja po prostu WIEDZIAŁEM. Czułem się niczym energetyczna cząstka, część jakiejś większej, kosmicznej mądrości, co więcej, czułem moc, moc zmieniania wszystkiego, jeśli tylko tego chciałem. 

Jakże inne było to od tego, czego doświadczałem na jawie…. Najbardziej ze wszystkiego chciałem zapamiętać to uczucie mocy, wiedzy, mądrości i wszelkiego bogactwa, przywołać je, kiedy tylko zapragnę, ale to mi się nie udawało. Nie potrafiłem sobie przypomnieć nic oprócz samego faktu, że o tym śniłem. W takich chwilach nie czułem nic oprócz żalu i ogromnego rozczarowania. Tak, jakbym otrzymał jakiś dar, czy prezent, czy skarb, ale nie mógł go w pełni wykorzystać. Jakbym mógł się nim cieszyć tylko przez chwilę, w wyznaczonych porach. Jakby ktoś dał mi coś cennego, i odbierał za każdym razem, kiedy naprawdę było mi to potrzebne. 

We śnie uderzałem się o ścianę, kiedy zamykaliśmy za sobą drzwi. Z szaleńczą wprost pasją wyciskała na mnie ślady swoich dłoni, palców, ust, języka i śliny. Zszarpywała ze mnie spodnie i wpijała mi się w brzuch z wampirzą zachłannością. We śnie widziałem podłogę, zbliżającą się do mej twarzy. Drewnianą, obcą podłogę. Jej nagie ciało na tle drewna, światło kominka, kamienie. Bluszcz, oplatający na zewnątrz okiennice, na tle nocnego nieba – gwiazdy. Nie miałem pojęcia, skąd biorą się te wszystkie szczegóły, te scenerie, te pokoje. To cały czas była ta jedna dziewczyna, tylko wizje się zmieniały. Nie przypominały nic, co wcześniej mogłoby tkwić w mojej głowie. 

Kamienne wzgórza, dzikie polany, łóżka, mieszkania, podłogi, kafelki, toalety w pubach. Muzyka, ciężka, mroczna, wibrująca gdzieś w tle mojej głowy i przecinająca nasz seks niczym światła stroboskopów.

Zdzierałem z niej ubranie, nie odsączając się od jej ust. Chwytałem brutalnie jej kark, aby odpowiednio ustawić pod sobą jej ciało, podciągnąć jej szczupłe kolana, wejść w nią i nie przestawać. Dochodziła niemal natychmiast, krzycząc głośno, rozrzucając ramiona, zaciskając powieki, tak, ze ledwo mogłem utrzymać jej ciało. Sny były pełne scen, od których zapalałem się jak pochodnia. Pełno potu, pełno rozszalałego, pulsującego w żyłach nadmiaru krwi, i ognia, i pełno rozkoszy, nadmiar rozkoszy, rozsadzającej czaszkę. Jestem pewien, że w czasie tych snów przekraczałem to, co było moim ciałem. Budziłem się zawsze tuż przed orgazmem, absolutnie płonący, absolutnie obolały, nie pragnący niczego więcej, niż to, aby spłonąć do końca. 

Nie chciałem myśleć o niej, nie chciałem myśleć o żadnych innych kobietach.  Nie chciałem myśleć. W ogóle – nie chciałem. To, co działo się w mojej głowie, w moich snach – było zdecydowanie czymś więcej, nawet, jeśli broniłem się, aby się do tego przyznać.  Czasem, kiedy kładłem się do łóżka, myślałem o dziewczynie. Czy my wtedy, czy my naprawdę…? Dlaczego ciągle mi się śni? Wyobrażałem sobie, jakby to było, kiedy faktycznie byłaby tu ze mną, w moim łóżku, w moich ramionach. Ale tylko czasami. Wydawało mi się wtedy, że ktoś obserwuje mnie zza okna i sprawdza, o czym myślę.

Którejś nocy obudził mnie hałas na zewnątrz; grzmoty i błyskawice. W ciemności słychać było moje serce i czuć było mój niepokój.  Moje mieszkanie.  Żadnego snu.  Wycie wiatru za oknem, i błyski. Burza. Dziwny zapach. Ognia. Skóry. Mój Boże, czy ja tracę rozum? Czy szaleństwo, które zawsze bez wątpienia czaiło się gdzieś na dnie mojego umysłu, właśnie zaczyna go ogarniać?

Podskoczyłem jak oparzony, kiedy ktoś – do mojego mieszkania na czwartym piętrze  - zaczął walić w okno. Za szybą, w ciemności, zobaczyłem czyjąś jasną twarz i zmroziło mnie ze strachu. „Tu są rusztowania” – myślałem gorączkowo. Jakby to miało stanowić pocieszenie dla mnie i usprawiedliwienie dla kogoś, kto mógł się wspiąć na nie w samym środku nocy, kiedy szalała burza i lał deszcz, aby zapukać do mojego okna. 

Przełknąłem ślinę. Mimo paraliżującego strachu  - wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Wiedziałem, kto to.

 - Obiecałam sobie, że cię zabiję, i zrobię to, choćby nie wiem co.

Stała tam, i podniesionym głosem kobiety ze snów, lekko zachrypniętym od wysiłku, starała się przekrzyczeć głośny szum deszczu. Stała na podeście rusztowania, zmoknięta, ze strąkami mokrych włosów oblepiającymi jej wysokie czoło i szyję. Jej czarne, lśniące od deszczu ubranie oblepiało ją niedokładnie. Dziwne, pomyślałem wtedy. Ta kobieta pachnie mokrym pierzem.

 - Kim jesteś, do kurwy nędzy???!!! – wrzasnąłem, otwierając szerzej okno. Stałem przed nią – nagi, potężny. I zły. Bardzo zły. 

 - Pytanie jest, kim ty jesteś, ty cholerny idioto!!!! – wrzasnęła, zataczając się z wysiłku na śliskich od deszczu deskach. Trzęsła się z emocji, przytrzymywała się za kawałek pręta konstrukcji. 

Oparłem się o framugi okna, pochylając się w jej kierunku. Nie widziałem jej wyraźnie, zasłaniały ją połacie deszczu. Poczułem go na twarzy. 

 - Kobieto!!! – wrzasnąłem – Kim ty, do diabła, jesteś???? – Co ty ze mną robisz???? Co to za sztuczki, skąd się wzięłaś????

I wtedy – ku mojemu niebotycznemu zaskoczeniu – dziewczyna zaczęła płakać.

Zaczęła płakać jak nastolatka, szlochając i zanosząc się histerycznie płaczem, ocierając dłonią oczy. 

 - Ja… ja tylko chciałam…. Znaleźć skarb… ale ty… Ty nie chcesz. Ty….

Zupełnie zdębiałem. W głowie miałem mętlik. Nie wiedziałem, co się dzieje. Właściwie było jedno wyjaśnienie – oszalałem. Tak, oszalałem.

 -  Jak mam to zrobić, skoro ty tego nie chcesz?! Nawet jeśli ci pomagam? Moja pomoc to bardzo dużo. Inni nie mogą na nią liczyć. - tłumaczyła mi, płacząc  głośno.

Pociągała nosem, łez nie było widać na jej mokrej twarzy. Ale rozszlochała się na dobre. 

 -  Ja tylko chciałam, zdobyć twój skarb, odkryć twoją tajemnicę, a potem spalić cię, spalić cię żywcem. Uwierz mi, próbowałam subtelnych metod, ale widzę, że nie tędy droga, że się pomyliłam, że to się nie uda!!! 

 - O czym ty, kurwa mać, mówisz?????!!!

Spojrzała na mnie z wyrzutem, wycierając nos nadgarstkiem.

 - Tylko anioł lub wojownik może pokonać smoka, nie wiedziałeś o tym?

Siedzieliśmy na brzegu rusztowania, w smugach deszczu, z ciemnym, zachmurzonym miastem pod nami. W dole widziałem ciemne bloki, rozświetlane od czasu do czasu błyskawicą, śliski od wody asfalt, mdłe latarnie osiedla pod moimi zwisającymi, bosymi stopami. Spytała mi się o papierosa. Jej papieros nie gasł w deszczu. 

Byłem nago, ale nie czułem zimna. Czułem deszcz, ale nie czułem wilgoci. Nie zwracała uwagi na moją nagość. Chlipała od czasu do czasu, zaciągała się zachłannie papierosem. Nie była nawet specjalnie ładna. Patrzyła się gdzieś przed siebie i wyglądała na zrezygnowaną. Zmoknięty anioł. 

 - Przecież znasz te wszystkie bajki. Zwyczaje. Legendy. Że strzeże tajemnicy mądrości, siły, bogactwa i energii. Że – co najważniejsze - strzeże skarbu. Że aby zdobyć skarb, trzeba go zabić - albo spalić, albo ugodzić w serce, aby się ponownie odrodził. Jest mistrzem przeistoczenia…

Zacząłem coś o szewczyku Dratewce, ale warknęła histerycznie, żebym jej nie denerwował. 

- Wszystko to tylko symbole. – powiedziała, wzruszając ramionami. – Nie bądź głupi. To metafory, przenośnie. Przecież skądś się biorą. Nie mówią o niczym innym jak o tym, kim naprawdę jesteśmy. Kim możemy się stać. 

 - I to właśnie mamy to odkryć, tak? – spytałem niepewnie. Patrzyła na mnie, jak próbuję zapalić papierosa w deszczu. Z pogardą i czymś w rodzaju wyrzutu, że mi się nie udaje.

 - Tak, jak odkryjesz, wtedy jesteś już sobą. Ale to trudne. Ale ludzie tego nie chcą. Bo to bolesne. To niebezpieczne. Bo to… zmienia wszystko. – spoglądała na swoje buty, machając nogami w powietrzu jak mała dziewczynka. Błysnęło. Oblizałem wargi. Marzyłem o tym papierosie. Był mokry i pognieciony. 

 - Aa… a skarb? Jakiego skarbu strzegę? – wyjąkałem niepewnie.

Teraz dopiero się na mnie spojrzała! Naprawdę groźnie, naprawdę poważnie. 

 - Mogłam wybrać inną strategię… - powiedziała wolno do siebie, 

z wyraźna pretensją i żalem w głosie. -  Rozważałam ugodzenie cię w serce, wiesz? W serce. Ale nie jestem wojownikiem… Więc wybrałam ogień. Źle zrobiłam, źle wybrałam. Nie udało mi się, Smoku. Może, kiedyś….

Stanęła na rusztowaniu. Wysoka, smukła, czarna. 

- No, to na mnie już czas. – westchnęła. Popatrzyła na mnie z wyraźnym smutkiem. - Ty jesteś skarbem, którego sam strzeżesz. 

A potem stanęła na krawędzi rusztowania i rzuciła się w dół. Roztopiła się w deszczu i ciemności gdzieś parę centymetrów nad chodnikiem. Tak to widziałem, krzycząc, z góry. 

Sny o niej się skończyły. Cały czas śnię jednak o lataniu. Rzadko o niej myślę. Właściwie, nie spytałem się nawet, jak ona odkryła, kim jest. I dlaczego właściwie chciała mi pomóc.

Komentarze
horseman : no rzesz kur.. a ja dzisiaj bilet kupilem :? tak samo bylo we wrzesniu 20...
kontragekon : koncert odwołany z powodu żałoby narodowej niestety, nie jest pr...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły