Uważaj...
Koleżeńska i milutka blondynka o niebieskich oczach wstała ze swojego drogiego łóżka, przetarła niebiańskie oczęta i pomyślała „już czas wstawać!”. Lekko podniosła się z puchowych pościeli, które jej ojciec sprowadzał ze Stanów i ruszyła w stronę malutkiej łazienki, ledwie 10 metrów kwadratowych, by przygotować się na długi dzień w swoim kochanym liceum. Umyła bielutkie, równiutkie ząbki i ruszyła, by wybrać odpowiedni na dziś strój. Stanęła przed drzwiami swej garderoby i otworzywszy je stanowczym tonem stwierdziła: nie mam się w co ubrać… Wiadomo, po zajęciach wybierze się do najnowszego centrum, nie godzi się przecież by ONA ubierała się w jakieś szmaty z przeceny. Pół godziny wybierała pomiędzy spódniczką pastelowo różową i blada różową dobierając do niej białą bluzkę („koszulowa? T-shirt? A może jakiś topik? A może sweterek do tego? Ale gdzie jest mój ostatni zakup, ta koszulka od Dolce&Gabbana?”). Delikatny makijaż według najnowszych trendów, złoty łańcuszek, bransoleta (prezent od mamusi, ze Szwecji aż córeczce przesłała), nowiutkie adidaski i jest gotowa. Na śniadanko odrobina muesli popita sokiem pomarańczowym i może już wsiadać do swojego samochodu, nowiutkiego Mercedesa, prezentu na 18. urodziny od tatusia. Dwadzieścia minut jazdy i już jest na miejscu. Nie ma jak to prywatne liceum, najlepsze w mieście… Żadnych biedaków, tylko sami piękni, młodzi i bogaci. Z inteligencją różnie bywa, ale gdzie tak nie ma? Wszędzie... Ona ma to, co najważniejsze: urodę, inteligencję, mnóstwo cudownych przyjaciół i, bez tego byłaby niczym, pieniądze. Bogaty ojciec, bogata matka, obydwoje w podróży – zawsze. Przynajmniej nikt jej nie pilnuje, imprezy do rana to norma, wyniki w szkole tez ma niezłe, więc niczego jej nie brakuje, na pewno! I jeszcze dziś zakupy! Kochana karta kredytowa, dobrze jest mieć konto pięcio zerowe. Jeszcze lepiej jest, gdy rodzice regularnie je uzupełniają, co miesiąc kolejna kochana sumka na kochane przyjęcia i nowe stroje. O, jest i jej miejsce na parkingu, wolne. Dziś jest po prostu dzień dobrych wiadomości! A teraz szybko, zamknęła samochód, wskoczyła lekko na schody prowadzące do budynku szkoły i weszła. Od razu w jej stronę ruszyła grupka jej przyjaciółek (jako przewodnicząca Samorządu miała wielu przyjaciół…) i zaczęły ochoczo się witać. Po wymianie kilku plotek na temat wrednej nauczycielki matematyki ruszyły na zajęcia. Oczywiście, pomęczyły kilka brzydszych, grubszych i mniej lubianych. W końcu to ich zadanie. Ktoś musi zaprowadzić porządek w szkole. Po sześciu męczących godzinach wyszły razem z budynku i wsiadła do swojego samochodu wraz ze swoją „najlepszą spośród najlepszych” przyjaciółką i udały się do centrum. Nie ma jak to zakupy! I złote karty kredytowe… Jednak tknęło ją jakieś dziwne przeczucie… Coś się nie zgadza… „Czy załatwiłam wszystko? A kim w ogóle była ta dziwna dziewczyna stojąca niedaleko jej samochodu? O takich dziwnych, soczyście zielonych oczach…” Jednak wiadomym było, że żadne wątpliwości nie trwają długo tuż przed wizytą w sklepie. Po dwóch wspaniałych godzinach między wieszakami i w przebieralni Ona i jej przyjaciółka mknęły już w stronę ulubionej restauracji. I wtedy…
-Hej, a dlaczego tak dziwnie zachowywałaś się na imprezie u Tomka? Jak nie ty… - stwierdziła przyjaciółka
-Jakiej imprezie? Kiedy? I jak dziwnie???
-No wczoraj, sama przecież Ci o niej mówiłam… Nie udawaj głupiej… Każdemu może zdarzyć się wypić, ale przecież… prawie nie tykałaś alkoholu…
-Ej, jakiej imprezie? Nic nie wiedziałam! A już na pewno nic mi nie mówiłaś… Chyba, że to był ktoś… strasznie do mnie podobny, ale… ja nic nawet nie wiedziałam! Cały wczorajszy wieczór spędziłam przed telewizorem!
-Nie udawaj, dobra? Tak dziwnie się patrzyłaś… I nie zakładaj więcej tych dziwnych soczewek. Ojciec mówi, że to szkodzi zdrowym oczom. A szczególnie takie dziwne, specjalnie robione, bo nie wiadomo, co tam można znaleźć… Moja ciocia na przykład…
-Bądź cicho! Jakie soczewki? Jaka impreza? O co Ci w ogóle chodzi? Jakaś ukryta kamera czy coś? Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką a Ty…
-Jej, jeśli nie chcesz nie mów…
Zjadły w milczeniu obiad, pożegnały się i ciężkim sercem Ona udała się do domu. Rodzice przyjechali szybciej niż się spodziewała. Ale przy nich stała i witała się… zielonooka postać, tak do niej podobna i niepodobna zarazem… A jej ojciec, jej ojciec!, spojrzał na Nią i powiedział:
-Przepraszam dziewczynko, kim jesteś? Co robisz w naszym domu? Zaraz zadzwonię na policję, jeśli szybko nie opuścisz terenu naszej posiadłości.
-Ale tato…!
-Ze co słucham? Tadeusz! Czy ty masz jakieś dziecko na boku? Bękarta…?!
-Ależ Alinko, ja nie wiem o czym ta nędzna postać mówi! JA? Z kimś innym niż ty… No daj spokój, dobrze wiesz jak Cię kocham…
A Ona, Ona stała jak wryta… Spojrzała na siebie. Już rzeczywiście nie była podobna do samej siebie. Nie pamiętała swojego imienia, nie pamiętała po co w ogóle tu weszła, dlaczego trzyma te torby… Odwróciła się na jednej nodze i zaczęła powoli wychodzić… I wtem podeszła do niej Zielonooka.
-Nie gniewaj się, ja tylko Cię uzdrowię. Nie pamiętasz, ale ja tak. To ty doprowadziłaś do tego, że się załamałam. To TY pozwoliłaś mi odejść. To TY sama wydałaś na siebie wyrok. Góra nakazała mi wrócić i cię uzdrowić. Co sama z tym zrobisz później to już tylko i wyłącznie twój wybór. Ja tu zostaję.
I Ona potulnie wyszła, potykając się o drogi bruk szła przed siebie nie pamiętając swojego imienia. Może ciągle gdzieś chodzi szukając kogoś, komu mogłaby zabrać tożsamość, życie, nadzieję, miłość, dom rodzinny – pusty lub nie… Jednak musi to być ktoś zepsuty wewnętrznie, ktoś, kogo mogłaby uzdrowić odkupiając jednocześnie swoje winy. Ona czeka…