Przeglądam sobie tak niektóre wpisy ludzików i odnoszę wrażenie, że wiosenna depresja dosięgła nie tylko mnie, ale ich też. Czy to nie wydaje się absurdalne? Sama depresja jest absurdalna. Nareszcie zrobiło się cieplej, zazieleniło się, przyroda rozkwita w pełni i znów słoneczko przygrzewa, a takie marudy dotknięte depresją, tylko narzekają.
Wcale to nie zabawne. Osobiście mam poczucie jakbym była na mega zajebistym kacu - coś jak moralniak. Z jednej strony otrzeźwiałam po tym dziwnie nie wiedzieć czemu błogim stanie umysłu, jaki towarzyszył mi w zeszłym roku, a z drugiej to znów kuźwa "ściana".
Nie zawsze, ale czasem czas zwalnia, rzeczywistość gdzieś umyka bokiem. Trochę tak, jakby nagle skończyło mi się opakowanie psychotropów, tyle że nic ostatnio nie brałam. Może to znak, że znów powinnam zacząć brać? Nie mam najmniejszej ochoty. Nie można całe życie być na prochach, bo co to za życie? Jak coś bierzesz, to nawet nie wiesz co się dzieje wokół.
Ale zresztą... nie nadaje się do życia w stresie. Po co mam w nim więc uczestniczyć skoro mogę w swoim własnym? Tylko czy ono rzeczywiście byłoby moje? Teraz kot się na mnie gapi. Wlepia te swoje zmrużone, pełne dezaprobaty, ślepia i pyta co ja zamierzam odpierdolić?
A przecież nic. Zaciągnę się parę razy fajką - co już nie można?
Odwraca mały łebek, lecz po chwili z powrotem spogląda na mnie jeszcze bardziej dobitnie. Dobra... Teraz ja spoglądam na kubek. Ten kubek, z tą cieczą, imitującą absynt. Jak ja mogłam się nabrać? Jak się zastanowić, to nawet nie przypomina absyntu. Ale co tam...Pomyliłam się. Zdarza się.
Zanurzam papieros w tej nędznej imitacji, taniej podróbce ze słowami w umyśle "wiesz, co? pomyliłam cię jednak z kimś innym. Wybacz, ale w tym razie nie jesteś mi już potrzebny" i strącam kubek z zimną, niepotrzebną cieczą. Przez chwilę swobodnie opada kołyszącym ruchem, niczym zwiewne piórko, dryfuje gdzieś w przestrzeni jakby odległość biurka od podłogi wydłużyła się tysiąckrotnie. Jakby wpadł w inny wymiar, po czym nagle z niego wypadł i roztrzaskał się z hukiem o podłogę.
Kot zwykle uciekłby przestraszony hałasem, ale teraz tylko rozwarł szerzej oczy, po czym znów zmrużył odwracając się. Odetchnąwszy jakby ulżył mu ciężar począł mościć się do drzemki.
Nareszcie. Już dawno powinnam, nawet kot o tym wiedział. Nawet mi nie żal tego kubka. Naprawdę nie był mi już potrzebny.
Wcale to nie zabawne. Osobiście mam poczucie jakbym była na mega zajebistym kacu - coś jak moralniak. Z jednej strony otrzeźwiałam po tym dziwnie nie wiedzieć czemu błogim stanie umysłu, jaki towarzyszył mi w zeszłym roku, a z drugiej to znów kuźwa "ściana".
Nie zawsze, ale czasem czas zwalnia, rzeczywistość gdzieś umyka bokiem. Trochę tak, jakby nagle skończyło mi się opakowanie psychotropów, tyle że nic ostatnio nie brałam. Może to znak, że znów powinnam zacząć brać? Nie mam najmniejszej ochoty. Nie można całe życie być na prochach, bo co to za życie? Jak coś bierzesz, to nawet nie wiesz co się dzieje wokół.
Ale zresztą... nie nadaje się do życia w stresie. Po co mam w nim więc uczestniczyć skoro mogę w swoim własnym? Tylko czy ono rzeczywiście byłoby moje? Teraz kot się na mnie gapi. Wlepia te swoje zmrużone, pełne dezaprobaty, ślepia i pyta co ja zamierzam odpierdolić?
A przecież nic. Zaciągnę się parę razy fajką - co już nie można?
Odwraca mały łebek, lecz po chwili z powrotem spogląda na mnie jeszcze bardziej dobitnie. Dobra... Teraz ja spoglądam na kubek. Ten kubek, z tą cieczą, imitującą absynt. Jak ja mogłam się nabrać? Jak się zastanowić, to nawet nie przypomina absyntu. Ale co tam...Pomyliłam się. Zdarza się.
Zanurzam papieros w tej nędznej imitacji, taniej podróbce ze słowami w umyśle "wiesz, co? pomyliłam cię jednak z kimś innym. Wybacz, ale w tym razie nie jesteś mi już potrzebny" i strącam kubek z zimną, niepotrzebną cieczą. Przez chwilę swobodnie opada kołyszącym ruchem, niczym zwiewne piórko, dryfuje gdzieś w przestrzeni jakby odległość biurka od podłogi wydłużyła się tysiąckrotnie. Jakby wpadł w inny wymiar, po czym nagle z niego wypadł i roztrzaskał się z hukiem o podłogę.
Kot zwykle uciekłby przestraszony hałasem, ale teraz tylko rozwarł szerzej oczy, po czym znów zmrużył odwracając się. Odetchnąwszy jakby ulżył mu ciężar począł mościć się do drzemki.
Nareszcie. Już dawno powinnam, nawet kot o tym wiedział. Nawet mi nie żal tego kubka. Naprawdę nie był mi już potrzebny.
Meazel : Dlaczego Autorka zatytułowała swoje wywody jako "ewolucja"? Czy ma...
diabelecke : A czemu nikt tego tekstu nie wezmie takim jakim jest? Bez doszukiwania sie w ni...
Hiromi : Ja czytając owy wpis kubek zrozumiałam jako chłopaka, który nie pot...