„Wygnanie na ziemię”
Prolog
Gdzieś... Kiedyś... Może wczoraj, może jutro. Ja a może Ty...
A może nigdy, nikomu, nigdzie...
Przybycie
- O
jak dobrze.-
Uwielbiał rozkosze z żeńskimi demonami
pośredniej kategorii. Doznawał właśnie emocjonalnego odlotu. Chwilę temu wbił
rękę w jej klatkę piersiową i chwycił za serce. Czuł jak pulsuje mu w ręce.
Lepka, gorąca krew spływała mu do łokcia i skapywała w czerń przestrzeni pod
nimi. Patrzył w jej zielone pionowe źrenice i karmił się jej ulatującymi
uczuciami. Strachem, zdziwieniem, rozkoszą. W chwili uderzenia przeżywała
orgazm a teraz uchodziło z niej życie.
-
Uwielbiam to. - Wymruczał.
Nagły
spazm konwulsyjnie odrzucił jego głowę do tyłu. Wstrząsnął nim dreszcz. Poczuł
jak siły z niego uciekają. Spojrzał w dół na siebie i zobaczył, że robi się
przejrzysty, zapada się w sobie w punkt wewnątrz siebie. Jak materia galaktyki
znika w czarnej dziurze tak i on znikał.
-
NIEeee - Wyryczał. Rozrzucił ramiona w rozpaczliwym geście ale nie
miał czego się uchwycić. Ciało, które wisiało mu na ręce odleciało w bok i
znikło w czerni. Już nie żyła. W ręce pozostało mu dymiące, ociekające krwią i
jeszcze delikatnie pulsujące serce. Kolejny wstrząs targnął jego ciałem. Spiął
mięśnie i zacisnął pięści. Zmiażdżył serce, które przypominało teraz krwawe
mielone.
-
NIEeee Nie teraz Po co? -
I zapadł się w ciemność
***
Złapał kontakt z przestrzenią wokół siebie. Nic nie widział przez otaczającą go zasłonę z dymu. Jeszcze nie mógł się poruszyć ale już wiedział co się stało. Wydarł mu się z piersi ryk sprzeciwu. Dym powoli wirując uniósł się do góry i zniknął. Zdał sobie doskonale sprawę z tego gdzie jest. Był na ziemi. Ktoś go tu sprowadził. Jakiś śmieszny mały człowieczek wyrwał go z otchłani gdzie właśnie robił sobie dobrze i będzie próbował narzucić mu swoją wolę aby spełniać jego małostkowe zachcianki. Władza, pieniądze, sex. Wiedział, że jest to możliwe. Były na to sposoby w postaci odpowiednich formuł, którymi był związany pradawnym prawem. Był jednak przekonany, że ten, który to teraz zrobił nie był świadom tego, co uczynił. Może i znał rytuał ale brakowało mu siły, mocy wewnętrznej. Przecież gdy go ostatnio odsyłano w Czeluście (co mu bardzo odpowiadało) w ostatnim akcie zniszczenia zabił kapłana. Nie pamiętał, o co wtedy chodziło...
-
Kiedy to było? – Spróbował
sobie przypomnieć -
Chyba trzy tysiące lat temu.- Odpowiedział
sam sobie. Już wtedy był to jeden z ostatnich wielkich magów. Reszta już dawno
oddała się na usługi mrocznej strony. Nigdy potem nikt nie wzywał pomocy z
Ciemności. Żyli tam sobie w spokoju. Karmiąc się złem, bólem, nienawiścią,
które w coraz większej ilości napływały z ziemi.
-
Więc skąd się zerwał ten człowieczek?- Był
wściekły. Nie miał najmniejszej ochoty tu przebywać i w dodatku przerwano mu świetną
zabawę.
Wreszcie otrząsnął się ze swych myśli.
Rozejrzał się wokół. Nie zwracał uwagi na szczegóły architektoniczne. Skupił
swoją uwagę na małej postaci stojącej przed nim. Niewątpliwie był to mężczyzna.
Otulony w czarny płaszcz z odrzuconym do tyłu kapturem. Wznosił ręce do góry i
cos mamrotał. Wyczuł jego przerażenie, którego potwierdzeniem były wybałuszone
oczy i drżące ręce. Ten człowiek właśnie rozstał się ze swoim rozumem. Ogarnęło
go zupełne szaleństwo. Nie był przygotowany na efekty swojej działalności. To
co zrobił przerosło zdolność jego pojmowania. Jeśli do tej pory demon był
wściekły tak teraz wszystko w nim zawrzało. Wsłuchał się w mamrotanie tego
człowieczka.
-
Co on bredzi? – To
były słowa formuły podległości ale zniekształcone i pomylone.
Wyciągnął
ręce w stronę tej durnej istoty chcąc go chwycić za głowę ale one tylko przez
nią przepłynęły. Zaraz... Przecież był bezcielesny. W tym świecie bytował jako
czarna obecność. Budzące grozę bezkształtne czarne nic. Aby cokolwiek zdziałać
musi się skoncentrować. Skupił swoją moc w namacalną siłę. Objął czernią jego
głowę.
-
Masz co chciałeś. – Sformował
swoją myśl w szept aby go usłyszał i urwał mu głowę. Krew z rozerwanych arterii
trysnęła dookoła. Ciało upadło wstrząsane drgawkami agonii.
- O
tak. Jedyna przyjemność na tym świecie to bezpośredni posiłek z przerażenia w
chwili śmierci człowieka. –
Trochę
go to zaspokoiło. Posmakował chwilę. Coś, co można nazwać zadowoleniem
zagościło w jego umyśle. Nagle całe jego zadowolenie prysło jak bańka mydlana.
Zaryczał przeraźliwie a głos ten rozszedł się daleko pod postacią grzmotu.
Zabił człowieka, który go tu sprowadził a kto go teraz odeśle?
Rozpostarł skrzydła. Ciemność wypełniła
pomieszczenie i stała się namacalna. Powietrze zgęstniało. Świece palące się w
wielkiej ilości na podłodze zamigotały gwałtownie i nagle zgasły. Brak ciała w
ogóle mu nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie otwierał nowe możliwości. Wzniósł
się ponad podłogę. Obrócił się dookoła.
-
Trzeba się rozejrzeć. Gdzie właściwie jestem.– Pomyślał.
Większość świątyń, które znał, w których bywał, były bardzo rozległe ale
stosunkowo niskie.
- Z
góry będę miał lepszy widok.- Stwierdził
ostentacyjnie i rozpoczął się wznosić. Przeniknął przez sufit, potem następny,
następny, następny...
- Ile jeszcze? – I
pomknął jak błyskawica. Zupełnie nie zwracał uwagi na to co mija. Chciał się
tylko stąd wydostać. Jego przejście wywoływało prawdziwy huragan. Wznosiły się
za nim chmury papierów. Przewracały się biurka i krzesła. Eksplodowały
monitory. Zapalały się a później wybuchały żarówki. Wyleciał wreszcie ponad
budynek i wzniósł się w niebo w towarzystwie błyskawic i grzmotów. Zatrzymał
się. Ponad nim było granatowe nocne niebo pełne błyszczących gwiazd, które
niknęły w pobliżu jaśniejącego księżyca w pełni. Na wprost przed sobą miał
błyszczącą gwiazdę polarną. Pod nim, widok miejsca, z którego wystartował,
zakrywała nieprzenikniona warstwa chmur. Oprócz szczytu wieżowca. Nie bardzo
rozumiał co widzi...
Ochłonął trochę w trakcie pędu w górę.
Teraz będzie mógł zebrać myśli. Właśnie miał skierować się w dół poniżej
warstwy chmur w celu dokładnej lokalizacji miejsca swojego pobytu. Gdy wyczuł
obecność ludzi gdzieś w pobliżu.
-
Tu w powietrzu? – Bardziej
się zdziwił niż zaniepokoił.
- Przecież
to niemożliwe! Przestworza na tym świecie są zarezerwowane tylko dla ptaków.- Uśmiechnął
się do swojej następnej myśli -
Za wyjątkiem eksperymentów ewolucji mniej lub bardziej udanych.-
Teraz
już wyraźnie czuł zbliżających się ludzi i to z wielką prędkością. Sygnały
docierały zza niego. Odwrócił się. Ręce i skrzydła opadły mu ze zdziwienia.
Zebrał potężne uderzenie. To coś, wielkie, białe, metalowe i błyszczące z
wielkimi skrzydłami po prostu przeleciało przez niego jak gdyby nigdy nic.
Potem owionął go gorący podmuch, który ciągnął się za tym czymś i cisnął nim w
chmury. Po krótkim chaotycznym locie zdołał się wreszcie zatrzymać. Kilka myśli
na raz zagościło w jego głowie, walcząc ze sobą o pierwszeństwo w kolejce do
logicznego rozpatrzenia. W końcu jednak przeważyło zdumienie. Czuł się jak
worek z kośćmi, którym nagle ktoś gwałtownie potrząsnął. Było to bardziej
psychiczne doznanie niż fizyczne przeżycie. Teraz dopiero w pełni docenił
zalety bezcielesności.
-
Co
to było? – Tłukło mu się po głowie.
W
Ciemności różne dziwne rzeczy mówiono a tych, których wysyłano na ziemię z
nadzoru lub za karę, (właściwie to jedno i to samo), traktowano jak najlepszych
dowcipnisi. Zwłaszcza przez ostatnie sto lat dowcipy stały się wyjątkowo
fantazyjne. Opowiadano sobie z uśmiechem od ucha do ucha, że ludzie przesiedli
się z koni lub innych zwierząt na jakieś metalowe machiny, że poruszają się
szybciej niż wiatr, że mieszkają ponad chmurami w wybudowanych przez siebie
wieżach, że latają wyżej od ptaków. Ostatnio nawet mówiono, że latają na
księżyc. Do tej pory traktował te opowiastki jako śmieszne anegdotki. Jednak to
co mu się teraz przytrafiło nie było ani śmieszne ani zabawne.
-
Jak to możliwe. Cuda jakieś, czy co? Hhmmm. Nie... A może Ten Stary Piernik...
Nie, to niemożliwe.- potrząsnął
głową i uśmiechnął się z przekąsem. -
Coś tu wymknęło się spod kontroli.- Pomyślał
odnośnie bożego planu.
Uspokoiwszy się trochę spojrzał za tym „Powietrznym Rydwanem” jak to w myślach nazwał. Bardzo daleko (jak on szybko się poruszał) za sobą zobaczył tylko płonącą kulę szybującą w stronę ziemi. Poczuł zadowolenie.
- A
więc jednak. Cokolwiek by to było, nadal nie można się bezkarnie do niego
zbliżać. I dobrze! Chociaż to jedno się nie zmieniło. - Zadowolenie
przeistoczyło się w ponurą satysfakcję. Skupił swoją uwagę na bezkształtnej
bryle ognia, która właśnie zginęła w chmurach. Odnalazł to czego szukał. Ponad
trzysta właśnie ginących istnień ludzkich.
-
Co za uczta!!! - Nastawił
się na odbiór. Wchłaniał co się dało: przerażenie, zwątpienie, ból. Niektóre
umysły zapadły się w sobie broniąc się przed świadomością tragedii i ginęły
nieświadome. Niektóre jednak broniły się do końca i te ofiary katastrofy
przysparzały mu największej przyjemności. Sporadycznie trafił się kąsek lekko
„gorzkawy”. To byli ludzie silnej wiary. Jednak w ostatecznym rozrachunku i
takich „połykał”. Mieli zbyt dużo grzechów lub zbyt mało zaangażowania w
wierze, aby ich dusze mogły się skutecznie opierać. Jedną po drugiej zagarniał
esensję życia a ich dusze wysyłał w ciemność gdzie tymczasem będą oczekiwać na
Dzień Sądu Ostatecznego
-
Uczta, Uczta, Uczta. - Chłonął
całym sobą.
Wszystkie uczucia i doznania, które do niego docierały tworzyły
spójną układankę ludzkiego cierpienia. Demon jak stary koneser, którym zresztą
był, przyglądał się temu, delektował. Istnienie po istnieniu, kawałek po
kawałku, przyglądał się i karmił. Czuł wyraźnie jak rośnie w siłę. Każdej
ofierze zaglądał prosto w oczy i przez nie dalej w głąb. Swoimi zmysłami
docierał do najbardziej skrytych ludzkich pragnień, złudzeń i grzechów. Ich
strach był dla niego tym, czym adrenalina jest dla ludzi. Zaprzestał na chwilę.
Wyprostował się dumny i piękny, rozpostarł skrzydła na pełną szerokość.
Wypełnił sobą całe wnętrze samolotu. I dalej jeszcze poza obręb maszyny. Końce
jego skrzydeł zrównały się z końcami skrzydeł samolotu. Całą przestrzeń w
środku i wokół samolotu wypełnił mrok jego obecności. Swoimi zmysłami objął
cały dramat tej tragedii. Był bardzo zadowolony i dumny z siebie. Od bardzo dawna
tak dobrze się nie bawił. Dopiero teraz uświadomił sobie, że pobyt na ziemi ma
swoje dobre strony. Właściwie nie uświadomił tylko po prostu przypomniał jak
dobrze można się tutaj zabawić. Rozejrzał się wokół siebie i wybrał sobie
kolejną partię ofiar. Kiedy zaczął się pochylać aby połknąć następnego
nieszczęśnika tuż obok wyczuł opór. Skierował spojrzenie w tamtą stronę. Na
jednym z ostatnich foteli siedział mężczyzna. Cały płonął. Przypominał
przepalony knot od świecy. Jego ciało z wierzchu było już zwęglone. Ubranie na
nim było całe stopione i płonęło. Jednak pomimo tak strasznych obrażeń i bólu
jaki musiał przeżyć jego świadomość wciąż funkcjonowała. Bestia zbliżyła się do
tego człowieka i zaczęła badać ten wyjątkowo uparcie trzymający się życia
umysł. Po chwili wszystko stało się jasne to był mag. Radość, która go ogarnęła
rozbłysła dookoła jaśniejszymi płomieniami.
-
Cóż za wspaniały deser. – Pomyślał
z ponurą satysfakcją.
Nie dane mu było szybko skosztować tego specjału. Mag się
bronił. Skupiony, świadomy, otoczony barierą ochronną.
-
Czyżby wiedział z kim ma do czynienia?- Demon
zadał sobie pytanie w myślach i zaraz udzielił sobie na nie odpowiedzi.
-
Na pewno. Inaczej nie stosowałby tarczy.- Spróbował
wniknąć w jego umysł na razie tylko badając. Nie ingerując w to co ten człowiek
myślał i robił. Nabrał pewności, to był mag. W dodatku był to mag praktykujący.
Większość ludzi rodzi się, żyje i umiera nawet nie wiedząc, że mają jakiś dar.
Ten jednak „wiedział” i walczył. Odpowiednio przygotowany mógł skutecznie
odeprzeć atak. Teraz jednak był zaskoczony i zdezorientowany. Demon jeszcze raz
zbadał tarczę. Była potężna ale nie idealna. Mag chwilę się opierał potem
pojawił się wyłom w jego obronie. W człowieczym umyśle zagościły czarne myśli,
zwątpienie, ból, po chwili nawet strach. Ta chwila upadku wiary była tym czego
Demon oczekiwał. Pradawny już miał zadać ostateczny cios gdy oślepił go nagły
błysk światła wielkiej mocy.
-
Wymknął mi się - Zaryczał
oszołomiony
Samolot
w tym momencie runął na ziemię rujnując doszczętnie budynki znajdujące się na
jego drodze.
Cały dobry humor i satysfakcję z posiłku
„diabli wzięli”. Zbagatelizował maga i dostał nauczkę. W ostatniej chwili ten
człowiek w rozpaczliwym akcie obrony zebrał całą swoją moc i wysłał swoją duszę
wraz z ostrzeżeniem a on nawet nie zorientował się dokładnie gdzie i do kogo.
Mógł tylko określić kierunek wylotu ale to było zbyt mało. Strumień energii
mógł zmienić kierunek przestrzeń a nawet czas przebywania. Z maga w chwili gdy
to robił pozostały tylko dopalające się szczątki. Teraz był już tylko nie
przydatnym ochłapem mięsa. Drugi raz tej nocy spieprzył sprawę. Znów nie miał
przewodnika do domu.
-
No cóż, sytuacja nie jest aż tak zła. - Pomyślał
gdy powróciły do niego emocje dziesiątek ludzi cały czas ginących pod nim w
samolocie i osiedlu na które spadł.
Wrócił do posiłku
***
darkzone666 : ciąg dalszy jest u was do oceny :) pozdrawiam
darkzone666 : Wielkie sorka za opóźnienie. kolejny kawałek wysłałem admino...
darkzone666 : :)