Mam poważny problem z napisaniem relacji z chorzowskiego koncertu U2, bo najzwyczajniej nie wiem, od czego zacząć. W momencie, kiedy zespół definitywnie zszedł już ze sceny, a na Stadionie Śląskim zapaliły się światła, byłem w takim szoku, że nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Podobnie było zresztą podczas nocnej podróży powrotnej samochodem, ba, jeszcze kilka dni po tym wydarzeniu trudno mi było pozbierać myśli.
Pozwólcie, że spróbuję się z mojego niezdecydowania wytłumaczyć stwierdzeniem, że słowo "wydarzenie" najlepiej wyraża to, co miało miejsce w Chorzowie 6. sierpnia. Bo powiedzieć "koncert", to za mało. To było jakieś niezwykłe, monumentalne przedsięwzięcie multimedialne o niespotykanej skali. To był show, muzyka, spektakl, światło, dźwięk i przeżycie wręcz mistyczne - i jakakolwiek próba uporządkowania tej relacji zubożyłaby ją, bo wymusiłaby na mnie przyjęcie tylko jednej perspektywy i potraktowanie reszty "po łebkach".Kontrola naziemna
Bo może powinienem zacząć od tego, że już od samego początku U2 pokazali nam, że uczestniczymy w przemyślanym, zaplanowanym w najdrobniejszych szczegółach spektaklu, w którym wszystko ma swoje właściwe miejsce. Cała ta układanka zaczęła się bowiem od momentu na sekundy przed koncertem - gdy z głośników przestał płynąć zbiór piosenek od wydawcy, za to na pełnej już mocy sprzętu usłyszeliśmy... "Ground control to major Tom... Ground control to major Tom..." - "Space Oditty" Davida Bowie. Na tym utworze światła zgasły i U2 weszli na scenę. Dopiero po chwili dotarł do mnie głębszy sens tego zaskakującego wstępu - w końcu nie na darmo koncerty na trasie 360 Degress odbywają się w iście "kosmicznej" atmosferze, a scena nazwana jest "Space Station".
No właśnie - scena. Może to od niej należałoby jednak zacząć relację. W końcu to ona wywierała na przybywających do Chorzowa fanach pierwsze, przeogromne wrażenie. Potężna, pięćdziesięciometrowa konstrukcja, o której mówiły na miesiąc przed koncertem chyba wszystkie polskie media, była widoczna z niektórych punktów Chorzowa i Katowic jeszcze zanim dało się dostrzec sam Stadion. A przecież nie chodzi mi tylko o rozmach konstrukcyjny, mam głównie na myśli możliwości zastosowania tego projektu.
Zawroty głowy
Po pierwsze wybieg i łączące go pomosty - ruchome! Bono, The Edge i Adam Clayton (Larry Mullen z oczywistych powodów zadowolił się obrotową platformą na perkusję) nie tylko mogli biegać pomiędzy ludźmi praktycznie na wyciągnięcie ręki, ale również przemieszczali się ponad publicznością na jeżdżących łącznikach sceny z wybiegiem. Dzięki takiemu rozwiązaniu byli też widoczni z każdego miejsca Stadionu - ideą trasy 360 Degress jest właśnie możliwość ustawienia zespołu pośrodku areny i otoczenie go fanami z każdej strony.
Dwa - telebim. Również okrągły, w kształcie pierścienia, dzięki czemu obraz na nim także był widoczny z każdego miejsca. Do tego, co powaliło mnie z nóg, zmieniał swój rozmiar. Tak, dobrze przeczytaliście - połączony z setek małych sześciokątów ekran w połowie koncertu zaczął rozciągać się w dół. Wcześniej zawieszony kilkadziesiąt metrów nad muzykami prawie dotknął ich głów, tworząc coś w rodzaju ogromnego wiklinowego kosza, nie przestając przy tym wyświetlać obrazu. Czasem sekwencje na telebimie poczynały obracać się dookoła niego. W takich momentach, pod wpływem tego pędzącego ruchu i gry świateł chciałem spytać, dlaczego to poprzednia, a nie obecna trasa U2 miała tytuł Vertigo? - bo prawdziwych zawrotów głowy można było dostać właśnie teraz.
Trzecia kwestia dotycząca sceny, to oświetlenie - tak rozbudowanej gry świateł jeszcze na koncercie nie widziałem. Nie było chyba miejsca w konstrukcji sceny, gdzie nie zainstalowano by reflektorów, lampek, stroboskopów. Do tego kilka potężnych reflektorów wycelowanych w niebo. Momentami oświetlenie sceny rozjaśniało Stadion lepiej, niż rozstawione na nim jupitery, była też chwila, że stroboskopowe lampy wywołały efekt znany mam doskonale z klubów i imprez - na otwartej przestrzeni! Możecie sobie wyobrazić moc tego sprzętu.
Boże, ile gwiazd!
Chociaż może zamiast skupiać się na stronie technicznej, powinienem raczej z początku zaznaczyć, że momentami występ U2 w Chorzowie był wydarzeniem na miarę misterium? Przeżyciem, które za sprawą tego, co widzieliśmy sprawiało, że traciło się dech w piersiach. I nie chodzi tu o ten cały technologiczny szok przyszłości, tylko emocje i wzruszenie, które wyciskało szczere łzy z oczu.
Jak chociażby podczas "One", gdy na koniec podstawowego setu zgasło całe oświetlenie sceny i Stadionu, a Bono poprosił, aby publiczność, włączając swoje telefony komórkowe utworzyła Drogę Mleczną. Pamiętacie końcówkę „Odysei Kosmicznej” Kubricka, kiedy Dave wlatuje do wnętrza monolitu i mówi "Boże, ile tu gwiazd"? Mniej więcej tak to wyglądało.
Albo kiedy podczas "Walk On" Bono nawiązał do postaci Aung San Suu Kyi, birmańskiej opozycjonistki i działaczki politycznej, zwanej "birmańskim Gandhim", laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, od 2000 roku przetrzymywanej przez tamtejsze władze w areszcie domowym. Na scenie pojawiła się wtedy grupa około trzydziestu młodych wolontariuszy w maskach Aung San Suu Kyi, co miało być gestem poparcia i elementem akcji, której celem jest doprowadzenie do uwolnienia kobiety.
Lub też gdy podczas "Sunday Bloody Sunday" scena rozbłysła na zielono, tym razem jednak nie dla Irlandii, lecz Iranu. Albo kiedy przed "Where The Streets Have No Name" z telebimu bezpośrednio do zgromadzonych przemówił arcybiskup Desmond Tutu, aktywny działacz w obronie praw człowieka i prewencji AIDS, dziękując wszystkim i inspirując do współdziałania. Albo gdy Bono przywołał postać Czesława Niemena: "This great polish artist said once - it's a strange world..." Lub gdy schodząc ze sceny po zaśpiewanym na kolanach na bis przejmującym "Moment of Surrender" zadedykował go Janowi Pawłowi II.
No i oczywiście podczas "New Year's Day" - o tej akcji słyszał chyba każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką. Tak samo jak cztery lata temu publiczność nie zawiodła i na te magiczne kilka minut Stadion Śląski po raz kolejny zamienił się w ogromną biało-czerwoną flagę. Jak i poprzednio, wzruszenie znów było ogromne. Szczególnie, że tym razem zespół był poinformowany o akcji i nie tylko zarejestrował ją, ale też wziął udział - Bono zawiesił na wzmacniaczu flagę Solidarności, a telebim stawał się na przemian flagą narodową lub papieską. Oczywiście wokalista po utworze w pięknych słowach zwrócił się do polskiej publiczności, wyrażając swój podziw i uznanie nie tylko wobec zachowania na koncercie, ale również historycznych zasług naszego narodu.
Let me in the sound
No i w końcu czas opowiedzieć o tym, co winno być i było najważniejsze - o muzyce. Być może zupełnie nie po kolei się do tego zabrałem i powinienem zacząć od tej kwestii. Pod tym względem dostaliśmy zestaw wręcz żelazny utworów koncertowych U2. Oczywiście spora była dawka nagrań z nowej płyty "No Line On The Horizon", które na żywo wypadają jeszcze lepiej niż na płycie (szczególnie "Unknown Caller" czy niekoniecznie przekonujące w wersji studyjnej "Get On Your Boots" i świetnie pokombinowany, nieco na modłę trasy PopMart "I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight'). Dobór utworów może nie był aż tak zaskakujący, jak cztery lata temu, bo panowie nie zagłębiali się za bardzo w przeszłość z okresu trzech pierwszych płyt, pominęli też albumy "Pop" i "Zooropa", ale mimo to przemycili nam nieoczywiste smaczki z "Unforgettable Fire" - utwór tytułowy i "MLK". Do tego również niekoniecznie znany z koncertów "Ultraviolet". Co nie oznacza, że występ Irlandczyków polegał na odegraniu nuta w nutę swoich utworów, zainkasowaniu pieniążków i wylocie dalej. Po zachowaniu muzyków widać było, że koncertowanie wciąż stanowi dla nich świetną zabawę, że to dla nich również przyjemność. Poza licznymi, często nietypowymi gestami w stronę publiczności, (Bono śpiewający "March, March Daubrovsky" czy szklana kula z napisem Katowice u stóp The Edge'a) mnie osobiście najbardziej cieszyły "przeplatanki" utworów U2 z fragmentami kompozycji innych wykonawców ("Stand By Me" Bena E. Kinga, "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" Beatlesów, "The Whole Of The Moon" Waterboysów, świetnie wpleciony w "Sunday Bloody Sunday" "Rock The Casbah" Clashów czy ten który zrobił na mnie największe wrażenie, wywiedziony z bitu "I'll Go Crazy..." "Two Tribes" zapomnianej już kapeli Frankie Goes To Hollywood).
Do tego dużo porywających, energetycznych numerów, takich jak "Elevation", "Vertigo", "Bloody Sunday" czy "In The Name Of Love", zagrane z jeszcze większą werwą niż na płytach. Zawsze przepiękny na żywo "City Of Blinding Lights", wspaniale zaaranżowany "Stuck In A Moment". Praktycznie brak złego czy nudnego momentu, dobór setlisty również bez zarzutu (no dobra, mi trochę zabrakło "Bullet The Blue Sky", "Hold Me Thrill Me Kiss Me Kill Me", i może czegoś z "October" ale to tylko moje prywatne żale, bo przecież wszystkich zachcianek by się nie dało pomieścić). A trzeba jeszcze dodać, że pod względem nagłośnienia był to show PERFEKCYJNY - dźwięk był krystalicznie czysty i selektywny, idealnie wyważony pod względem natężenia. A zaznaczam, że przypadły mi miejsca teoretycznie pod tym względem najsłabsze, na tak zwanej tylnej trybunie. Zresztą już zbliżając się do Stadionu Śląskiego wraz z towarzyszącą mi ekipą z zewnątrz przysłuchiwaliśmy się próbom dźwięku – i jeszcze nie słyszałem żeby poza koroną jakiegokolwiek tego typu obiektu tak dobrze było słychać występujący zespół.
Wiara
Wszystko to razem złożyło się wieczór, który można określić jednym słowem - przepiękny. I również od tego mógłbym rozpocząć tą monstrualnych rozmiarów relację. Od powiedzenia Wam, że był to przepiękny, "niezapomniany", jak stwierdził Bono, wieczór, pełen emocji, magii i wspaniałej muzyki. Wieczór, podczas którego poczułem się, jakbym razem ze Stacją Kosmiczną U2 odleciał ze Stadionu Śląskiego do jakiegoś nierzeczywistego, bajkowego świata. I można nie wierzyć gestom zespołu, skierowanym do Polaków, można ironizować z naiwnego humanitaryzmu Bono i doszukiwać się hipokryzji w jego manifestacjach. Ja jednak naiwnie wierzę temu niewysokiemu Irlandczykowi oraz jego naiwnym przekonaniom i razem z większością zgromadzonych na Stadionie Śląskim fanów dałem się porwać jego zapałowi, jego oddaniu i jego muzyce.
PS. Na koniec warto krótko wspomnieć o dwóch sprawach. Pierwsza z nich zwie się Snow Patrol i rozgrzewała przed U2. Muszę przyznać, że miło mnie chłopaki zaskoczyli – ich występ był jednym z przyjemniejszych supportów, jakie miałem okazję oglądać, oni sami mieli w sobie zapał i bardzo dużo energii, która udzieliła się również publice.
Sprawa druga to nowy system sprawdzania biletów, który mnie zachwycił. Wkurza Was to, że niemiły pan przy bramce zamiast urwać kupon kontrolny od wejściówki wzdłuż perforacji zazwyczaj rozrywa na pół bilet? Otóż przy bramkach Stadionu Śląskiego po raz pierwszy spotkałem się ze zjawiskiem, którym była miła pani z czytnikiem kodów kreskowych, którym tylko przesunęła nad wejściówką... I tyle, bilet sprawdzony, skasowany. Mam nadzieję, że stanie się to standardem.
W pisaniu tej relacji bardzo pomogła mi wyjątkowo dokładna rozpiska setlisty wraz ze snippetami, jaką na Polskim Forum Fanów U2 zamieścił użytkownik Łukasz u2, za co bardzo dziękuję.
Setlista:
01. Breathe
02. No Line On The Horizon
03. Get On Your Boots
04. Magnificent
05. Beautiful Day
06. Elevation
07. New Years Day
08. I Still Haven't Found What I'm Looking For
09. Stuck In A Moment
10. Unknown Caller
11. Unforgettable Fire
12. City of Blinding Lights
13. Vertigo
14. I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight
15. Sunday Bloody Sunday
16. Pride (In The Name of Love)
17. MLK
18. Walk On
19. Where The Streets Have No Name
20. One
Bis:
21. Ultraviolet
22. With Or Without You
23. Moment of Surrender
TatumiMorgan : Relacja świetnie oddaje emocje podniecenia towarzyszące człowiekowi...