Czasami zastanawiam się, dlaczego dziwne przygody, będące często
moim udziałem, nie przytrafiają się ani moim znajomym, ani członkom
rodziny. Być może niektórzy ludzie, a w ich liczbie – ja, zostali
skazani na wplątywanie się w historie i wydarzenia, które, ze względu
na ich nadprzyrodzony charakter, nie mogą przytrafić się nikomu innemu.
Jakby coś lub ktoś, przyciągał mnie w niewłaściwe miejsce o
niewłaściwej porze. Wspomnę jeszcze o tym, że zazwyczaj jest to pora
nocna, bardzo wietrzna i bardzo deszczowa, chłodna i nieprzyjemna. W
taki właśnie czas, który najlepiej spędza się pod ciepła kołdrą śniąc o
cycatych babach, do moich drzwi puka jakiś nocny włóczykij, rozlega się
telefon z zaświatów, bądź na środku salonu materializuje się nieżyjący
od kilkuset lat hrabia lub książę. Wszystkie te postaci, bezpośrednio
lub pośrednio związane z królestwem zaświatów, przychodzą do mnie z
jakąś prośbą, choć na pewno zdają sobie sprawę z tego, że nie jestem
żadnym specjalistą od zjawisk nadprzyrodzonych, egzorcystą czy choćby
księdzem. Jedyne doświadczenie, które w tej materii posiadam, pochodzi
z oglądanego niegdyś serialu „Z archiwum X” oraz kilku przeczytanych w
młodocianym wieku okultystycznych książek. Jak widzicie, nie ma w
zasadzie żadnych przyczyn, które czyniłyby ze mnie osobę pod
jakimkolwiek względem wyjątkową, bądź też atrakcyjną dla przybyszów z
drugiego (martwego) wymiaru. Ach, byłbym zapomniał – nie nadaję się
również na medium, co zostało kilkakrotnie sprawdzone przez jedną z
moich znajomych, kobietę, która na seansach przywoływania duchów zjadła
zęby.
Pierwszą zjawę zobaczyłem w dniu dwudziestych siódmych
urodzin. To był mały, zagubiony w czasoprzestrzeni duszek, coś na
kształt dobrotliwego Kacperka z dobranocki dla dzieci. Od tamtego
spotkania minęło już dobrych pięć lat, na przestrzeni których miałem
okazję poznać dość zróżnicowaną piekielno-zaświatową menażerię. Oprócz
duchów nawiedzały mnie wampiry, poltergeisty, ghoule, raz po poradę
wpadł nawet zdesperowany diabeł, pomniejszych zjaw i widm nawet nie
chce mi się wymieniać, było ich zbyt dużo. Wszyscy ci natręci wpadali
do mnie w konkretnym celu – z prośbą o umniejszenie mąk czyścowych,
pomoc w opętaniu jakiejś dzierlatki, czy też ułatwienie przejścia z
naszego wymiaru w wymiar duchowy. Aby pomóc w takich sprawach czasami
wystarczało zmówienie określonej liczby zdrowasiek, ale nie zawsze było
tak łatwo. Zdarzało się, że wcelu wypełnienia zadania musiałem
pofatygować się na jakiś opuszczony cmentarz, odkopać czyjeś
rozkładające się zwłoki, podlać je obficie wodą święconą i odmówić nad
nimi modlitwę. Zdarzało mi się też dokonywać włamań do kościołów w
poszukiwaniu jakichś silnych artefaktów. Musicie przyznać, że takie
zajęcia nie należą do najprzyjemniejszych. Sęk w tym, że są nieźle
płatne. Być może wydaje się to dziwne, ale niematerialne postaci są w
pełni wypłacalne. Myślę, że to dlatego, że bez problemu są w stanie
przeniknąć do miejsc gdzie przechowuje się pieniądze – banków, sejfów,
kas, i w jakiś niepojęty dla mnie sposób uszczknąć część z
nagromadzonych tam środków. Nie muszę chyba objaśniać, do czyjej
kieszeni trafiają owe szeleszczące środki.
Kasa – kasą, ale
czasami człowiek bywa zmęczony dość napiętym nocnym życiem. W końcu
nawet okragły milion nie kupi ci porządnego snu i nie zastąpi
beztroskiego chrapania we własnym wyrku. Właśnie dlatego, od czasu do
czasu urządzam sobie małe wakacje – pakuję do plecaka ciuchy, konserwy
i nóż, plecak wrzucam do bagażnika samochodu i jadę przed siebie w
Polskę. Lubię samotne wycieczki po kraju. Podczas takich wypadów moi
nadprzyrodzeni klienci zostawiają mnie w spokoju, tak jakby wiedzieli,
że potrzebuję naładować akumulatory i pobyć trochę sam ze sobą. Do tej
pory wszystkie moje samotne wycieczki były udane i kończyły się
szczęśliwie. Wszystkie – oprócz ostatniej. Jak to mówią – kiedyś musi
nadejść ten gorszy dzień. Mój gorszy dzień związany był z Marylą
(C.D.N)