Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

To lubię

Jezus Maria! A ty znowu o Mickiewiczu? Zboczeńcu!
.
.
.

Pan Adam przeklinał. Przeklinał las, przeklinał bagno, które z pełnym zadowolenia mlaśnięciem pochłonęło jeden z jego eleganckich trzewików, przeklinał w końcu siebie, za lekkomyślność, z którą podjął decyzję o przyłączeniu się do porannej wyprawy na grzyby. Gdyby wymówił się od tej wątpliwej przyjemności migreną, leżałby teraz w miękkiej, puchowej pościeli, marząc o apetycznych nóżkach panny Anieli, otulonych różową mgiełką cieniutkich pończoszek. Być może we śnie zawarłby nawet bliższą znajomość z tymi uroczymi kończynkami , lecz podły los skazał go, nieszczęsnego, na samotne włóczenie się po leśnych ostępach. Wystarczył moment nieuwagi, by towarzysze wyprawy rozpłynęli się między drzewami niczym duchy, a pan Adam zgubił się na zupełnie nieznanym mu terenie. Osaczony przez bujną, wilgotną zieloność, utracił wyczucie kierunku i brnął teraz, nie wiedząc gdzie właściwie niosą go nogi. Miał nadzieję, że uda mu się odnaleźć jakąś ścieżkę, która doprowadzi go do drogi, wiodącej do dworku państwa Leszczyńskich, u których od tygodnia gościł. Im bardziej jednak starał się obrać właściwy kierunek, tym bardziej zanurzał się w ciemną, tajemniczą otchłań lasu.

Przedzierając się przez połacie paproci, mchów i dzikich, przejrzałych już borówek, słyszał rozlegające się gdzieś w koronach drzew ptasie trele, szum wiatru i lekkie poskrzypywanie gałązek, lecz ta urokliwa muzyka natury zupełnie go nie cieszyła. Zmęczenie, głód i dojmujące zimno sprawiły że stał się nieczuły na wdzięk leśnej wyprawy. On, który z nieporównaną maestrią pisał o pięknie polskich kniei!

Nie czas jednak na zachwyty, gdy w brzuchu pusto, a pod cienkim, eleganckim serdaczkiem hula chłodny wiatr. Nawet najdzielniejszy człowiek traci w takich momentach ducha, a pan Adam do odważnych i śmiałych młodzieńców raczej nie należał. Delikatny i wątły, we lwa zmieniał się dopiero wtedy, gdy znajdował się w eleganckich salonach, otoczony wianuszkiem wpatrzonych i zasłuchanych w jego wiersze dam. Był wtedy w swoim żywiole – porywał młode serca romantycznymi wierszami, zjednywał sobie wielbicielki i wielbicieli. Na cóż mu był jednak niezmierzony talent poetycki w leśnej głuszy, gdy wokół ani żywego ducha?

Czy aby jednak na pewno? Od kilku chwil  poecie wydawało się, że ktoś mu towarzyszy. Między drzewami, co prawda, nie było nikogo widać, ale chluba rodu Mickiewiczów czuła na sobie czyjeś uporczywe spojrzenie. Pana Adama ogarnęło uczucie niepokoju. Wrażenie czyjejś niemej bliskości spowodowało szybsze bicie serca, nerwowe pocenie się rąk i drżenie chudziutkich łydek. W młodości poeta nasłuchał się wielu przerażających opowieści o niebezpieczeństwach, czekających w lesie na zbłąkanych podróżnych i wyobraźnia zaczęła podsuwać mu ponure obrazy wielkich, brodatych zbójów, którzy tylko czekają, aby go ograbić i zamordować, zaś ciało zakopać gdzieś w mrocznej głuszy. Mroczne wizje, podsuwane przez ogarnięty paniką umysł, okazały się dla młodzieńca zbyt silne. Zamiast zebrać w sobie siły i spróbować ucieczki z łap wyimaginowanej grozy młodzieniec po prostu zemdlał.

* * *

Gdy pan Adam odzyskał świadomość zauważył nad sobą zatroskane oblicze młodej dziewczyny. Kilka spojrzeń upewniło go, że panienka była świeża i śliczna. W drobnej, bladziutkiej twarzyczce, jarzyły się niebieskie ślepki, ocienione gęstymi, ciemnymi rzęsami. Gładkie czoło otaczała burza niesfornych, czarnych loków, zaś z rozcięcia koronkowej koszuli na poetę spoglądało dwoje miękkich, uroczych krągłości. Od tego niespodziewanego widoku znowu zakręciło mu się w głowie i byłby ponownie zemdlał, tym razem z rozkoszy, gdyby na jego rozpalone policzki nie spadła znienacka, mała, ale ciężka łapka. Bolesne razy otrzeźwiły młodzieńca. Pokonując słabość, spowodowaną utratą przytomności, podniósł się z ziemi i skłonił (choć z pewnym trudem) przed nieznajomą.

- „Dziękuję ci, pani, za pomoc!” – wyjęczał z głębi osłabłego ciała, po czym, nieco drżąc, wyprostował się i spojrzał uważnie na swoją wybawicielkę. Dziewczę, z którego ust nie padło do tej pory ani jedno słowo, nadal klęczało przed nim na ziemi. Nie wypadało aby piękna dama nadal pozostawała w tej dwuznacznej pozycji. Pan Adam powodowany poczuciem przyzwoitości, pochylił się nad dziewczęciem i wyciągnął ku niemu rękę, by pomóc podnieść się z murawy. Jego gest został jednak zlekceważony. Młoda panienka nie tylko nie przyjęła pomocnej dłoni, ale wręcz ją odepchnęła. Zdziwiony jej zachowaniem poeta postąpił krok do tyłu i byłby usiadł z wrażenia, gdyby nie został podtrzymany. Dziewczyna, nadal klęcząc, zwinnym ruchem owinęła swoje ramiona wokół nóg mężczyzny, zachowując go, w ten sposób przed upadkiem. Następnie, bez ceremonii rozpięła guziki eleganckich spodni pana Adama i jednym ruchem ręki wydobyła na światło słoneczne jego męską chlubę. Młody człowiek oniemiał. Do tej pory żadna kobieta nie była w stosunku do niego równie bezpośrednia. Nie spodziewał się nigdy, że spotka na swojej drodze tak niesamowite stworzenie. Nie opierając się wyraźnej chęci nieznajomej, by poznać bliżej jego klejnoty rodzinne i berło, z rozkoszą poddał się w niewolę jej ustom. Fale przyjemności, których mu dostarczyła, były tak intensywne, że z gardła poety wyrwał się spontaniczny okrzyk: - „Ach, jakże TO LUBIĘ!” Dźwięk jego głosu na chwile rozproszył młodą damę, która przerwała swoje zabiegi i pytająco spojrzała na nurzającego się w niebiańskiej szczęśliwości młodzieńca. Ten zaś, wpatrzony niewidzącymi oczami w jakieś odległe konstelacje, powtarzał niczym zaczarowany dwa słowa: „TO LUBIĘ!”

Po pewnym czasie, z tej krótkiej frazy narodziła się ballada. Niosła w sobie pamięć o niezwykłym leśnym spotkaniu, które tak mocno zapłodniło wyobraźnię pana Adama.

Komentarze
comte-de-Noir : Wstęp przypominał mi pozycję klasyczną. Aż wcisnąłem "to l...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły