Takiej deathmetalowej gwiezdnej konstelacji dawno nie było w naszym kraju. Na jednej scenie Nile, Ulcerate, Grave, Krisiun i Corpus Mortale. Choć od początku wiadomo było kto będzie główna gwiazdą, to ominąć pozostałe formacje byłoby grzechem. Dlatego też zachęcony nie tylko tym zestawem, ale i wyśmienitym poziomem ostatnich wydawnictw Nile i Ulcerate wybrałem sie do wrocławskiego klubu W-Z, aby doświadczyć na własnej skórze totalnej destrukcji flaków w brzuchu i bębenków w uszach.
Koncert planowo miał się rozpocząć o 18.00, ale ponad godzinę trzeba było czekać, aż na scenę weszli Duńczycy z Corpus Mortale. Jako, że był to środek tygodnia, to i publika średnio dopisała, ale pierwszy support starał się jak mógł, aby choć trochę rozgrzać przybyłych. Nie będę ukrywał, że death metal w wydaniu tej formacji średnio do mnie trafił - połączenie newskulla i oldskulla przy średnim poziomie wykonawczym głębszych emocjo nie wywołało, ale jako zakąska przed prawdziwą rzezią sprawdziło się. Nie można wiec zarzucić muzykom Corpus Mortale słabego występu.Jako drudzy na scenie pojawili się Nowozelandczycy z Ulcerate. Prawde mówiąc, była to dla mnie największa niewiadoma tego koncertu. Po tym co usłyszałem na ich studyjnym albumie obawiałem się, że klaustrofobiczne i gęste dźwięki przegrają z nagłośnieniem. Nic jedank z tego - technomordownie mają często to do siebie, że mają świetną akustykę i tak też było w tym przypadku. Ulcerate zagrało tylko kawałki z "Everything Is Fire" - "Drowned Within", "Caecus", "Tyranny" oraz utwór tytułowy. Tylko cztery numery, ale wrażenie pozostawili niesamowite. Po publice było widać ,że nie zrozumiała tych dźwięków, ale podczas rozmowy przy barze okazało się, że kilku fanatyków było wniebowziętych. Nic dziwnego - kwartet z Antypodów zagrał na ogromnym luzie, tylko szkoda, że tak krótko.
Jako trzeci na scenie pojawili się starzy wyjadacze z Grave. Przyznam się szczerze, że średnio znam ich twórczość, bo jakoś nigdy ich twórczość mnie nie pobudzała szczególnie, zatem nie potrafię wymienić tytułów utworów jakie poleciały, ale dopiero przy tym występie widać było jak publika się bawi. Z drugiej strony - nie ma się co dziwić- wieloletnie doświadczenie sceniczne dało o sobie znać i było to namacalne. Proste, energiczne granie w połączeniu ze scenicznym dynamitem sprawiło, że występ Grave należy uznać za jeszcze lepszy niż Ulcerate.
Spore nadzieje wiązałem z występem trio Krisiun. Już wcześniej kilka osób mi mówiło, że Brazylijczycy na żywca robią spory młyn. No niestety, tym razem muszę uznać Krisiun za największe rozczarowanie tego wieczoru. Kapela przepadła głównie z tego względu, że basista ustawił sobie mikrofon z boku sceny i wokal ginął w natłoku riffów i perkusyjnego łomotu. Wiem, że poleciało "Vicious Wrath" i zadedykowany Vitkowi, tragicznie zmarłemu perkusiście Decapitated "Bloodcraft". Sam występ był jak najbardziej udany, ale nie będę ukrywał, że i Ulcerate i Grave wypadli po prostu lepiej.
No i przyszła pora na gwiazdę wieczoru. Nile. Zacznijmy od tego, że na scenie pojawiły się fajne Marshalle - to co dla tych ciekawych technicznych kwestii. Jeszcze muzycy na scenę nie weszli, a publika żywiołowo skandowało "Kafir". No i na start poleciał właśnie opener z najnowszego albumu. Miazga - to jedyne co mogę powiedzieć. Oprócz "Kafir" poleciało jeszcze "Serpent Headed Mask" z debiutu, "Execration Text" i "Sarcophagus" z "In Their Darkeneed Shrines", "Cast Down The Heretic", "Invocation Unto Sebek" i "Lashed To A Slave Stick" z "Annihilation Of The Wicked", "Ithyphallic" i "Papyrus Containing the Spell to Preserve Its Possessor Against Attacks From He Who Is in the Water" z "Ithyphallic", "Permitting The Noble Dead To Descend The Netherworld" oraz "4th Arra Of Dagon" z najnowszego albumu, a także wybłagany przez publikę "Black Seeds Of Vengeance". To co zwróciło moją uwagę to ogromna radocha z jaką czterdziestokilkuletni Karl Sanders i Dallas Toler-Wade wygrywali tak ekstremalne dźwięki. Osobne słowa uznania należą się Geogre'owi Kolliasowi, który 95% swoich partii grał jak natchniony z zamkniętymi oczami. Ten facet to prawdziwy cyborg i perkusyjny pasjonat - po prostu bezbłędny.
Stojąc od pierwszej kapeli przy barierkach pod głośnikiem byłem w stanie wyłączyć się z tego łomotu i podziwiać poezję tego widowiska. Szkoda tylko, że nie było żadnych bisów. Bardzo miłym gestem ze strony muzyków Nile było to, że wyszli do publiczności porozmawiać, polansować się przed aparatami oraz porozdawać autografy. Aż dziw bierze, że twórcy tak ekstremalnych i wielkich dźwięków są tak sympatycznymi, pozbawionymi złych manierów ludźmi. Szkoda tylko, że gdy Kollias wyszedł do ludzi, łysi panowie z ochrony, którym nadmiar sterydów zrobił pole minowe z twarzy zaczęli w wulgarny sposób wypraszać fanów z sali.
Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo iż publika średnio dopisała wieczór był niezapomniany. Tego wieczora oglądaliśmy po prostu nie tylko wybitnie utalentowanych artystów, ale uczestniczyliśmy w pewnym małym, ekstremalnym misterium, które zostanie w pamięci na długie, długie lata.