Stwierdzenie, że Theodor Bastard jest zespołem folkowym byłoby sporym zawężeniem tego co prezentują. „Oikoumene” bowiem to wielka podróż po różnych zakątkach świata w poszukiwaniu najprzeróżniejszych rytmów wydobywanych z wszelkiej maści instrumentów. Muzyka etniczna wytwarzana za pomocą takich sprzętów jak marimba, daf, djembe, esraj, mbira, morin khuur, cabasa, udu, ashiko, didgeridoo, kora, utur, sarod, güiro, kalimba, zalejka, bawu, caxixi, darbuka, doyra i wiele innych przenosi w dalekie rejony naszego globu prezentując dźwięki nie tylko egzotyczne, ale i umiejętnie dopracowane i poskładane z bardziej standardowym i nowoczesnym instrumentarium.
Theodor Bastard pochodzi z Petersburga i działa jako zespół już od końca lat dziewięćdziesiątych. Parę płyt już zdążyli wydać. „Oikoumene” to produkcja z roku 2012, w nagrywaniu, której wziął udział całkiem spory zastęp muzyków. Do każdego utworu załączony jest osobny line up wraz ze spisem instrumentów i niektóre z nich były nagrywane aż przez osiem osób. Piosenki śpiewane są głównie przez piękny głos Yany Vevy, która raczej delikatnie i łagodnie prowadzi przez pola, stepy, góry i wyspy, w zupełnie nieznanych i niezrozumiałych językach, dialektach i narzeczach. Co ważne jednak te pieśni mają swoje linie melodyczne i potrafią wprowadzić w taki trans, tak, że człowiek się w nich zasłuchuje i je chłonie bez zastanawiania.
Yana urzeka swoim śpiewem, grają rozmaite bębenki, grzechotki, tamburyny i te wszystkie dziwactwa, które wymieniłem, ale Theodor Bastard to coś więcej. Niebagatelną rolę odgrywa tu gitara, bas i przede wszystkim klawisze. Mimo wszystko to te instrumenty tworzą podstawy utworów. Subtelnie, nie wychylając się zbytnio, gitary nadają ton i dzięki temu te numery są bardziej zwarte i ta muzyka jest po prostu lepsza, pełniejsza i cudownie płynie. Po prostu zagospodarowane jest tło, tylna przestrzeń, bez której wszystko byłoby uboższe i mniej wartościowe. Szczególnie syntezatory potrafią wyłonić się bardziej na pierwszy plan, pojawia się elektronika i momentami robią się z tego wkręty wręcz ambientowe. Są też inne, bardziej klasyczne instrumenty, jak wiolonczela czy cymbały, jest też perkusja, ale ze względu na dużą obecność różnych innych bębenków, odgrywa raczej mniejszą rolę.
Niewątpliwie jest magia w tej muzyce. Jak dla mnie są idealnie wyważone proporcje i nienachalna obecność instrumentów z prądem powoduje, że cała ta etniczność nabiera dodatkowej mocy i w końcowym rozrachunku się nie nudzi, pomimo, że płyta trwa ponad godzinę. Do tego świetny wokal i ciekawe, dobrze zrobione utwory dają wyśmienity efekt, godny największej pochwały.
Tracklista:
01. Takaya Mija
02. Farias
03. Gerda
04. Benga
05. Sagrabat (Diumgo)
06. Oikoumene
07. Tapachula
08. Intifadah
09. Clean Kron
10. Sol De Morte
11. Anubis
12. Benga (Fun-Da-Mental version)
Wydawca: Danse Macabre (2012)
Ocena szkolna: 5