Wybucham w nieodpowiednich momentach agresją, płaczem-niby buntem. Nie mam nadziei na cokolwiek. Nawet nie mam pasji. Brak mi czegoś w czym mogłabym się spełnić. Ku mojemu zaskoczeniu jeden z domowników zauważył, że nie uśmiecham się już tak jak kiedyś, nie umiem się odnaleźć w domu, że czegoś mi brak. Tą osoba okazała się mama. Próbowala mnie pocieszyć łapiąc mnie za włosy i wymyślać cudaśne fryzury, nastepnie układając je. To spowodowało.. że zaczęłam płakać.
Nawet teraz mi się zbiera. Wiem, ze pieprzę jakieś farmazony od rzeczy, ale nic nie poradzę że kilka sytuacji mnie kompletnie wyniszczyło. Było ich wiele, mialam nadzieje, że wspomnienia nie powrócą. No cóż... łudziłam się. Mam ochotę rzucić wszystko, wszystkim, we wszystkich. Z chęcią usunęłabym lustro, ktore jest wbudowane w witrynę na przeciwko mojego łóżka. Kaśka by mnie za to zabiła.
Heh. Strasznie zabawne jest użalanie się nad sobą, prawda? Chyba zacznę się tym pasjonować, bo tylko to potrafię w miarę dobrze.
Jestem dzieckiem. ale nie takim, którym chcialabym być. Dlaczego beztroska zabawa u mnie tak szybko wyparowala? Dlaczego mam obawy? Dlaczego daje się ponosić emocjom z byle jakiego powodu? Nie odpowiem, bo nie umiem.
Nie, nie chcę dorastać. To mnie nie wzmocni.