W zawieszeniu gdzieś między Cave’em a Poświatowską, pod usypiającym wpływem maku, rozmyły się stresy dnia codziennego, przycichły wątpliwości i obawy.
Z zamkniętymi oczyma balansuję na subtelnej granicy między „wszystko mi jedno - zrób ze mną co chcesz” a „wszystko jest do d..y - zlituj się i skróć mą mękę”. Czekam. Na którą stronę spadnę?
Myśli wolno dryfują od kilku dni i wcale, ale to wcale, nie mam ochoty wracać do szarej i beznadziejnej rzeczywistości. Słodki stan obojętności bardzo mi odpowiada. Nie zamierzam dać się z niego wyrwać nawet na sylwestra. Fakt, że coś się kończy a coś zaczyna to jeszcze nie powód do wymuszonej euforii. Tak więc, perspektywa pierwszego od wielu lat sylwestra spędzonego w seksownie rozwleczonym, pluszowym dresie, z grzańcem w jednym ręku i lekturą w drugim, jawi mi się bardzo kuszącą…
Rzekł sen do raju wręczając mi klucze:
„Śmierci cię uczę”!