Pomimo, że Queen to jeden z najbardziej zasłużonych zespołów w historii muzyki rozrywkowej to chyba nikt nie chciał, aby ukazał się jakikolwiek album tej formacji z innym wokalistą niż świętej pamięci Freddie Mercury. Byłem w stanie znieść wszelkie trasy z Georgem Michaelem czy Eltonem Johnem, którzy w gruncie rzeczy operują bardzo dobrymi głosami. Nie podlega jednak żadnej dyskusji, że Mercury był niezastąpiony. Gdy świat obiegły słuchy, że Brian May i Roger Taylor zaczynają kolaborować z Paulem Rodgersem - byłym wokalistą Free, zacząłem ryczeć, że legenda tej wspaniałej formacji zostanie zbrukana. Z podobnego założenia wyszedł chyba także basista John Deacon, który odmówił udziału w nagraniach.
Z góry zakładając, że ten album będzie katastrofą, postanowiłem do niego podejść jak do albumu, który nie został nagrany przez Queen. Patrzenie przez pryzmat innych dokonań zespołu byłoby bezsensowne, gdyż Queen był zawsze zespołem czterech muzyków świetnie się uzupełniających. Płytę rozpoczyna utwór tytułowy, który od razu sygnalizuje, że twórczości rasowego Queen jest tu jak na lekarstwo. Marny, knajpijny, bluesujący rock'n'nroll. "Time To Shine" powoduje, że uszy mi więdną kiedy słyszę wyjącego Paula Rodgersa. Tak mizerny poziom utrzymany jest do czwartego kawałka. Piąty "Warboys" to pierwszy przebłysk czegoś ponad dno. Utwór dość intrygujący, trochę wyróżniający się stylistycznie z płyty. Mamy tu klasyczną gitarę Maya i dość oryginalną, chaotyczną strukturę kawałka. Jest to jeden z nielicznych blado-jasnych punktów płyty. Jednak następny kawałek "We Believe" to ckliwa, tandetna ballada i ten poziom utrzymuje się jeszcze w dwóch kolejnych utworach. Nawet "Some Thing That Glitter", który jest dedykowany Freddiemu Mercury, nie zmobilizował Paula Rodgersa, do wspięcia się na wyżyny. Niestety mamy jeszcze pięć kolejnych smętnych i nudnych piosenek, których odsłuch grozi konwulsjami. Najdziwniejsze jest to, że z każdą kolejną myślałem, że album się już kończy. Tymczasem zespół wyrobił 500% normy i skutecznie zamęczył słuchacza.
Jak nieciężko wywnioskować z powyżeszego, album jest absurdalny. Rodgers ma nijaki głos raczej o wąskiej skali. Elementów typowych dla stylu zespołu jest bardzo mało. Patrząc nawet z perspektywy takiej, że ten album nie został nagrany przez Queen, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z czymś tandetnym. Na płycie dominuje knajpiany rock'n'roll z domieszką ckliwego country. Zero pomysłów, zero spontaniczności w graniu, hard rock w szczątkowym wydaniu. Brian May powinien się wstydzić tego, że ten album w ogóle powstał, gdyż to jedno wydawnictwo może zburzyć to, co formacja wypracowała przez 20 lat. Z szacunku do Freddiego uznam, że ten album nigdy nie powstał. Queen przestał istnieć 24.11.1991 roku wraz ze śmiercią Mercury'ego.
Tracklista:
01. Cosmos Rockin'
02. Time To Shine
03. Still Burnin'
04. Small
05. Warboys
06. We Believe
07. Call Me
08. Voodoo
09. Some Things That Glitter
10. C-lebrity
11. Through The Night
12. Say It's Not True
13. Surf's Up... School's Out!
14. Small Reprise
Wydawca: Hollywood (2008)
HardKill : Mimo wszystko moim skromnym zdaniem :) reaktywacja Queen z jakim kolwiek i...
Stary_Zgred : A niechby sobie grali dalej - w końcu innym grupom to wyszło - choćby...
HardKill : Święta racja :) Stary_Zgredziku :) słuszne twoje są odczucia myślę...