Był piękny wrześniowy poranek, kropił deszcz a szare chmurki leniwie płynęły po niezbyt błękitnym niebie.
Fudżensjo - karczmarz co się zowie, spał jeszcze w swoim słomianym wyrku, które stało na zapleczu karczmy "U Fudżensja".
Otworzył leniwie lewe oko, podrapał się krótką łapką po plecach, następnie po prawym uchu, po nosie, dwa centymetry powyżej lewej stopy, po pępku, po czym przeciągnął się, malsnął, prychnął, gwizdnął, świsnął i sturlał się na słomiany dywanik, leżący obok wyrka.
- Szas do prasy szas - zaświstał niezbyt ochoczo, gdy nagle usłyszał łomot otwieranych drzwi a do karczmy wpadła jak wicher postać w kapturze, podbiegła do baru i ledwo trzymając się dębowego blatu wyszeptała: "Pomocyyyyy..."
'....dopadł mnie kac gigant morderca, Shadow się obraziła, nici z kawy - pić gryzoniu pić!!!" - wymamrotała postać w kapturze i zsunęła się po blacie.
Fudżensjo ziewnął, przeciągnął się, zerwał kartkę z kalendarza, wstawił sobie wodę na kawę, wziął szybki prysznic, skoczył do magazynu, obejzał telenowelę, w końcu wracając do obowiązków, powiedział pod nosem:Fudżensjo - karczmarz co się zowie, spał jeszcze w swoim słomianym wyrku, które stało na zapleczu karczmy "U Fudżensja".
Otworzył leniwie lewe oko, podrapał się krótką łapką po plecach, następnie po prawym uchu, po nosie, dwa centymetry powyżej lewej stopy, po pępku, po czym przeciągnął się, malsnął, prychnął, gwizdnął, świsnął i sturlał się na słomiany dywanik, leżący obok wyrka.
- Szas do prasy szas - zaświstał niezbyt ochoczo, gdy nagle usłyszał łomot otwieranych drzwi a do karczmy wpadła jak wicher postać w kapturze, podbiegła do baru i ledwo trzymając się dębowego blatu wyszeptała: "Pomocyyyyy..."
'....dopadł mnie kac gigant morderca, Shadow się obraziła, nici z kawy - pić gryzoniu pić!!!" - wymamrotała postać w kapturze i zsunęła się po blacie.
"Uriel ty jasna cholero", zerkął zza baru, po czym wyniosł zza niego kufel zimnego piwa.
"Ale tym razem nie na zeszyt" - dodał poważnie podając złoty napój spragnionej duszy.
Uriel - gość o długich włosach, jasnej karnacji, ubrany jak zwykle w długą togę z ogromnym kapturem, zaciągniętym aż po samą brodę konał pod barem.
Jego historia była krótka jak on sam. Wszak Uriel mimo, iż potęga jego obrosła w legendy, krótki był i mikry a jedyną rzeczą jaka odstraszała potencjalnych wrogów i imponowała kobietom, był płonący miecz a czasami zdolność wywoływania grzmotów na życzenie.
Niektórzy powiadali, że Uriel służył niegdyś u pewnego potężnego maga, a ponieważ egzystencja układa różne scenariusze, Urielowi się nie powiodło w życiu, osiadł więc w jednym miejscu, niedaleko karczmy "U fudżensja", gdzie przepijał kolejne lata swojej nudnej wegetacji.
Uriel złapał za kufel, tak jak tonący chwyta się brzytwym wychylił jednym duszkiem, otarł pianę z ust i wymamrotał:
"Shadow się obraziła, kawaiarenka otwarta a jej nie ma. Obraziła się i wyjechała, mówię ci" - po czym podstawił kufel świstakowi pod nos, gestem, który odczytać można było tylko jako "nalejmijeszcze".
Fudżensjo z gracją odsunął kufel na bok.
"Sie obrasiła? Jak to?" - zapytał zdziwiony, i nie przejmując się zbytnio leżącą już na barze postacią w kapturze, pogładził swoją świstaczą bródkę, wygładził wąs i zamyślił się.
"Nie wisiałem jej od dwóch dni, kafiarnia otwarta a jej nie ma, ty normalnie soś kręsisz normalnie...się obrasiła? Fiesz nie fszystkie kawiarenki...."
Nie zdążył dokończyć swojego wyepłnionego filozoficzną świstaczą myślą gdy drzwi karczmy ponownie otworzyły się z hukiem i do środka wpadł obsmarkany Angelus rwąc włosy z głowy i krzycząc w niebogłosy:
"Ktoś porwał Shadow!!!"