Może kiedyś zrozumiem kobiecą potrzebę opowiadania o przeżyciach na porodówce. Póki co to zagwózdka dla mnie jest. W oczach niektórych jestem „jałówką” i już to powoduje, że należy mnie uświadamiać opowieściami o lewatywach, bólach partych, kleszczach, cięciu, szyciu i porodzie łożyska. Jakby mi się do tego spieszyło. Tylko dlaczego akurat przy kawie? Jestem w stanie zrozumieć, że cierpienie, ból upokarza, czyni nas zależnymi od innych, jest nam z tym źle i chcemy pogadać, ale proszę, bez „apetycznych” szczegółów.
Trochę to przypomina gadanie o wizycie u dentysty – jak ktoś mi się zaczyna rozwodzić, to na ogół usadza go tekst o dłutowaniu kości. Delikwentowi mina rzednie, bo niektórych historii nie da się przebić. Na nieszczęście, moim kobitkom nie mam sumienia fundować mrożących krew w żyłach historii (poza tym jako „jałówka” wypadłabym niewiarygodnie).
I tak siedzę, sączę kawę i słucham mamusiek. A każda historia narodzin, puentowana jest stwierdzeniem, że „był ból, pot, łzy i załamanie a teraz radość wywołuje nawet pierdnięcie malucha”. Cudne. I pomyśleć ile jeszcze „uroków macierzyństwa” przed nimi.
Facetów nie karmi się takimi głodnymi historiami. Baby babom zgotowały ten los. Potrzeba dzielenia się wiedzą, jak jakieś stado małp. Doświadczone osobniki uczą młodsze. Może i jestem małpą ale jak będę potrzebowała informacji to zapytam. Kiedyś…
„Happy birthday to you..” powinno się śpiewać kobietom w ciąży.
wolfj23 : tak przy okazji to jeszcze http://pl.wikipedia.org/wiki/Kuwada a mężc...
Gabriela : No bo miało być zabawnie ;-) Jasne, że nie uważam iż wszystk...
Gabriela : A tak w znakomitej większości koleżanki z pociechami 1-2-letnimi,...