Opowiadanie historyczno-fantastyczne.
MYŚL PRZEWODNIA:“O sprawach takich, jak ta dzisiejsza, nie jest prosto mówić. Nie jest łatwo opowiadać o dramatycznym życiu człowieka, o jego samotności, lękach i obawach w sytuacji, kiedy inni wątpią w realność jego przeżyć. Zdecydowałem się jednak na to, ponieważ ktoś wreszcie musi przełamać tę zmowę milczenia. Trzeba wreszcie zacząć publicznie o tym mówić”
Maciej Trojanowski,
gospodarz programu “Nie do wiary”
(znanego również jako “Strefa 11”)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był ciemny, ciemny las, a tym ciemnym, ciemnym lasem szedł ciemny, ciemny typ, który najwyraźniej bardzo się śpieszył. Maszerował długo, miarowo i wytrwale, aż w końcu dotarł na polankę, która przypominała dziedziniec ogrodzony ze wszystkich stron drzewami i krzewami. Ciemny typ, notabene 27-letni funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa, zatrzymał się w samym sercu polanki, od niechcenia spojrzał na zegarek, a następnie skierował swój wzrok na niebo, by już po chwili znowu wpatrywać się we wskazówki swojego czasomierza.
Mina UB-eka wskazywała na irytację i zniecierpliwienie. Mężczyzna przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, jak gdyby zafascynowała go wieczna tułaczka sekundnika, a potem znowu spojrzał na niebo i… powrócił do obserwowania wskazówek zegarka. Ten schemat powtórzył się jeszcze kilka razy, jednak przy każdej “sesji” ruchy funkcjonariusza były coraz bardziej agresywne, jakby w jego sercu pomalutku przelewała się czara frustracji. Zegarek - niebo - zegarek - niebo… Oczy UB-eka, chociaż obdarzone uważnym, czujnym i inteligentnym spojrzeniem, wydawały się teraz płonąć gniewem. “Poczekam jeszcze pięć minut - pomyślał w końcu mężczyzna, a ton, którego użył w swojej głowie, był równie niecierpliwy jak jego gesty. - Jeśli te barany nie przylecą, wrócę do Urzędu”.
Czasomierz 27-letniego Zdzisława Baumfelda wskazywał godzinę 8:11 wieczorem, ale ponieważ był środek lipca 1948 roku, na dworze było jeszcze jasno. Kiedy funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa po raz ostatni oderwał wzrok od zegarka, aby skontrolować ściemniające się powoli niebo, jego twarz niespodziewanie rozpromieniała radością. Po letnim niebie frunął z nieziemską szybkością mały, metalowy obiekt podobny do odwróconego spodka, który raz po raz błyskał błękitnymi światłami. Niezidentyfikowany Obiekt Latający pędził nieubłaganie w stronę Zdzisława, a gdy już był blisko niego, zawisł w powietrzu i zaczął się zniżać do lądowania. UB-ek podszedł bliżej, jak gdyby bardzo mu zależało na spotkaniu z pasażerami.
Z nieziemskiego obiektu, który wylądował na leśnej polance, wysiadły trzy identyczne, nagie, szarozielone istoty o wzroście około 155 centymetrów, obdarzone nieproporcjonalnie dużymi, baniastymi głowami i wielkimi, czarnymi, skośnymi oczami. Istoty te, pomimo ogromnych mózgoczaszek, miały szczupłe, trójkątne, zwężające się ku dołowi trzewioczaszki z niezwykle ostrymi podbródkami. Zdzisław Baumfeld powitał każdą z istot uściskiem dłoni, a potem - widocznie nie chcąc marnować czasu na zbędne wstępy - wyjął zza pazuchy pozaginany plan najbliższego miasteczka, Bratomirca, i pośpiesznie go rozłożył.
- Kojarzycie może ten dom przy ulicy Szkarłatnego Sztandaru? - zapytał rzeczowo, pukając palcem w konkretny punkt na arkuszu papieru. - Na pewno przelatywaliście obok niego, lecąc na tę polankę…
Przybysze z kosmosu pokiwali głowami twierdząco.
- Mieszka tam taka niewysoka, brązowowłosa 19-latka, Koleta Lewandowska. Dzisiaj w nocy macie jej zrobić wjazd na chatę, porwać ją i zawieść do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach, zrozumiano? Będę na was czekał do godziny 4:00 rano.
Szare istoty znowu pokiwały głowami.
- Mam nadzieję, że tym razem mnie nie rozczarujecie - powiedział z naciskiem Baumfeld, spoglądając kolejno na wszystkich kosmitów. - Podpisaliście umowę z lokalnym UB, więc macie się z niej wywiązywać, kapujecie?
Nagle tuż za plecami Zdzisława rozległ się krótki, pojedynczy trzask, jak gdyby ktoś przypadkowo nadepnął na gałązkę. Ten dźwięk zmroził UB-ekowi krew w żyłach. 27-latek odwrócił się na pięcie i zobaczył jakiegoś mężczyznę z aparatem fotograficznym, który - uświadomiwszy sobie, że funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa wie o jego obecności - zaczął uciekać ile sił w nogach. Baumfeld, nie namyślając się długo, rzucił się w pogoń za szpiegiem, a ponieważ był młodszy, silniejszy i sprawniejszy fizycznie, w mgnieniu oka złapał uciekiniera i powalił go na ziemię. Rozpoczęła się krótka szamotanina, którą bezsprzecznie wygrał UB-ek. W tym samym czasie przybysze z kosmosu wsiedli do swojego statku, podlecieli do leżących na trawie mężczyzn i wciągnęli ich na pokład po błękitnej smudze światła.
Wnętrze UFO przypominało niedużą, owalną salę o perłowobiałych ścianach, podłodze i suficie. W jednym miejscu na ścianie znajdowały się jakieś tajemnicze urządzenia, które zapewne służyły do sterowania pojazdem kosmicznym. Na podłodze stało coś w rodzaju łóżka, stolika medycznego i regału z niezliczonymi, zamkniętymi szafkami, a także meble jak najbardziej ziemskie: dwuosobowy, drewniany stół i skromne krzesełka po obu jego stronach. Jeśli chodzi o regał, oprócz licznych szafek posiadał on dwie półki, na których stały słoiki wypełnione jakimiś paskudnymi substancjami. Zdzisław Baumfeld, w przeciwieństwie do nieznajomego mężczyzny z aparatem fotograficznym, zachowywał się zupełnie swobodnie i spokojnie, jakby przebywał w tym miejscu już wiele razy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nieznajomy człowiek, który napytał sobie biedy, przyłapując funkcjonariusza UB na rozmowie z istotami pozaziemskimi, nazywał się Gaudenty Janecki i był cenionym w okolicy szewcem. Przez długi czas nie pamiętał on, co się z nim stało po tym, jak Zdzisław Baumfeld, usłyszawszy trzask łamanej gałązki, odwrócił się w jego stronę. Później pobyt na pokładzie UFO zaczął mu się stopniowo przypominać, jednak były to wspomnienia wyjątkowo mętne i niewyraźne, których za nic w świecie nie dało się ułożyć w głowie. Naturalnie, pan Janecki nie powiedział nikomu o swoich doświadczeniach. Dlaczego? Bo i tak nikt by mu nie uwierzył…
Gaudenty, dążąc do odzyskania pamięci, wielokrotnie powracał myślami do momentu, kiedy zobaczył na leśnej polanie młodego, odzianego w UB-ecki mundur mężczyznę i wyjął z torby aparat fotograficzny. Dlaczego to zrobił? Co niezwykłego było w tym młodym mężczyźnie, że pan Janecki zdecydował się potajemnie go sfotografować? Czy obiektem zainteresowania Gaudentego naprawdę był przedstawiciel stalinistycznej bezpieki, czy też na polanie znajdowało się coś więcej… coś, czego Janecki nigdy wcześniej nie widział? Jak to wszystko się skończyło? Co się stało, kiedy obserwowany komunista się odwrócił, usłyszawszy trzask łamanej gałązki? Niestety, Gaudenty nie mógł sobie tego przypomnieć.
Miał lukę w pamięci, zupełnie jak ludzie poddani elektrowstrząsom. Elektrowstrząsom? Dlaczego samo przywołanie tego słowa wywoływało w nim tak silne emocje, jakby wiązało się z jakimiś traumatycznymi przeżyciami? Zaraz, zaraz, zastanówmy się… Błysk światła, oszołomienie, jakieś szarozielone sylwetki pochylające się nad unieruchomionym ciałem pana Janeckiego…
Na Zeusa, co się stało po tym, jak funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa odwrócił się w jego stronę?! To na pewno był UB-ek, wszak prowadził tamto przesłuchanie! Przesłuchanie? Jakie przesłuchanie? Gdzie i kiedy się ono odbyło? Czego dotyczyło? Pan Janecki nie potrafił odpowiedzieć na te pytania, jak gdyby usunięto mu z pamięci wszystkie szczegóły zajścia.
Ale jedno było pewne. Nazajutrz po tym, jak Gaudenty przeżył na polance najdziwniejsze i najbardziej tajemnicze wydarzenie w swoim życiu, do drzwi jego domu zapukali dwaj podejrzani, odziani w czarne garnitury mężczyźni. Przestraszony Janecki, który wiedział, co to może oznaczać, bez szemrania wpuścił ich do środka, aby nie kusić losu i ewentualnie nie pogarszać swojej sytuacji. Nieproszeni goście nie chcieli zbyt dużo mówić na swój temat - oświadczyli tylko, że są specjalnymi inspektorami, którzy działają na zlecenie władz państwowych i którzy zostali upoważnieni do przekazania Gaudentemu pewnego rozkazu.
- Towarzyszu, jeśli w waszym życiu wydarzyło lub wydarzy się coś niewytłumaczalnego, to absolutnie nie mówcie o tym innym obywatelom - brzmiało polecenie. - To może być bardzo trudne, ale wierzcie nam, że zachowywanie takich incydentów w tajemnicy ma ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa publicznego.
Janecki posłusznie obiecał, że jeśli stanie się kiedyś świadkiem jakiegoś nietypowego zdarzenia, to zachowa ten fakt w tajemnicy. Odziani na czarno mężczyźni, widocznie zadowoleni z deklaracji Gaudentego, poprosili niespodziewanie o coś do picia.
- Może być nawet zwykła woda - zapewniali skromnie. - Nie chcielibyśmy nadużywać waszej gościnności, towarzyszu.
Pan Janecki, który był z natury człowiekiem grzecznym i uczynnym, natychmiast pobiegł do kuchni, aby spełnić prośbę swoich rozmówców. Jednak kiedy wrócił do pokoju gościnnego, z ogromnym zdumieniem zauważył, że tajemniczych mężczyzn już nie ma. Gaudenty wyjrzał przez okno i rozejrzał się kilkakrotnie na wszystkie strony, ale nigdzie nie zauważył dwóch tajemniczych “inspektorów”. Dziwne… Przecież to niemożliwe, żeby tak szybko wrócili do siebie! Więc co się z nimi stało? Chyba nie rozpłynęli się w powietrzu?…
ROZDZIAŁ TRZECI
Koleta Lewandowska była tego wieczoru bardzo zmęczona, toteż - gdy tylko wybiła godzina 10:00 w nocy - z radością położyła się do łóżka, aby zasnąć i zregenerować siły. Chociaż miała za sobą męczący dzień, nie spała spokojnie - wielokrotnie budziła się ze snu, zlana potem, przerażona i dogłębnie wstrząśnięta obrazami, które pojawiały się w jej głowie. O godzinie 1:00 rano zasnęła na jakieś pół godziny, jednak - chociaż jej kolejny sen był już spokojny i normalny - znowu przebudziła się przed czasem. Nie chciało jej się otwierać oczu, zwłaszcza, że - jak sama twierdziła - mogłoby to ją jeszcze bardziej rozbudzić i ostatecznie przekreślić szansę na ponowne zaśnięcie.
Dziewczyna leżała biernie przez jakieś dwie minuty, aż poczuła, że jest jej niewygodnie. Kiedy zdecydowała się zmienić pozycję, zauważyła, iż nie może się poruszać, jakby była całkowicie sparaliżowana. Zdziwiła się, a nawet zaniepokoiła, ale postanowiła podjąć kolejną próbę zmiany pozycji. Bezskutecznie. Przestraszona Koleta chciała wołać o pomoc, ale również to okazało się niemożliwe.
Jakby tego było mało, 19-latka poczuła na sobie czyjś dotyk… bardzo nieprzyjemny dotyk, który uświadomił jej, że od chwili przebudzenia towarzyszy jej krępujące poczucie czyjejś obecności. Lewandowska postanowiła otworzyć oczy - i to jej się udało. Zdumiał ją jednak nie tyle fakt, że jej powieki nie były sparaliżowane, ile trzy dziwaczne postacie, które pochylały się nad jej łóżkiem.
Koleta przeraziła się do tego stopnia, że zemdlała. Kiedy chwilę później się ocknęła, poczuła, iż nadal znajduje się w pozycji leżącej, a jej sparaliżowane ciało unosi się w powietrzu i frunie w stronę ściany, po czym przenika przez mur (tak, tak! Dziewczyna czuła wówczas, jakby się zanurzała w wodzie, chociaż od początku do końca była zupełnie sucha!), aż w końcu trafia do wnętrza Niezidentyfikowanego Obiektu Latającego. Ciało Kolety wylądowało miękko na “łóżku“, które - jak się później okazało - było stołem operacyjnym. Po chwili umierająca ze strachu Lewandowska znowu ujrzała nad sobą trzech obcych: dokładnie tych, z którymi kilka godzin wcześniej rozmawiał Zdzisław Baumfeld.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Podobnie jak Gaudenty Janecki, Koleta przez długi czas nie pamiętała, co się z nią stało. W ogóle nie pamiętała porwania i transportu do UFO, tylko to, że kiedyś po przebudzeniu ujrzała nad sobą trzy tajemnicze sylwetki. Ale w jej psychice na zawsze pozostał głęboki uraz… uraz, którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć ani zracjonalizować. Był to paniczny strach przed ciemnością i przed obecnością obcych w pokoju. Fobia, której nabawiła się Lewandowska, przejawiała się między innymi bezsennością. Dziewczyna miała problemy z zaśnięciem, co chwilę otwierała oczy i zaglądała w głąb mrocznego pokoju, aby się upewnić, że nie stoją tam pozaziemscy porywacze.
Bała się również tego, że po zaśnięciu może się obudzić w środku nocy, a potem przeżyć ten sam horror co latem 1948 roku. Poza tym, lękała się koszmarnych snów o dziwacznych postaciach pochylających się nad jej ciałem. Ta fobia wyjęła jej z życiorysu wiele godzin, które - zgodnie z planem Matki Natury - były przeznaczone na sen. A przecież powszechnie wiadomo, iż bezsenność skraca ludzkie życie oraz może być przyczyną najrozmaitszych chorób.
Co ciekawe, Koleta Lewandowska również przeżyła spotkanie z tajemniczymi, odzianymi na czarno “inspektorami”, którzy najpierw zabronili jej opowiadać komukolwiek o wszelkich niewytłumaczalnych zdarzeniach, a potem zniknęli równie niespodziewanie jak się pojawili. Dziewczyna złożyła taką samą deklarację jak Gaudenty, ale - w przeciwieństwie do niego - miała spore trudności z trzymaniem języka za zębami. A to dlatego, że w jej życiu raz po raz dochodziło do niewytłumaczalnych zdarzeń, które aż się prosiły o przedyskutowanie z zaufanymi osobami. No, ale skoro Koleta dała słowo przedstawicielom władzy ludowej, to jej “psim” obowiązkiem było dochowanie mu wierności. Czasy były ciężkie, a panna Lewandowska bardziej ceniła sobie bezpieczeństwo, stabilizację i spokój niż zdobywanie wiedzy.
Dwa lata po porwaniu, a więc w roku 1950, do miejscowości, w której mieszkała Lewandowska (miasteczko Bratomirzec w powiecie młodzianowickim) dotarła sensacyjna wiadomość. Otóż w sąsiedniej wsi, Cyrynowie, na jednym z PGR-owskich pól pojawiły się tajemnicze kręgi zbożowe! Dziewczyna nie miała z tym absolutnie nic wspólnego, lecz gdy pewnego dnia spacerowała po ulicach swojego miasta, niespodziewanie zaczepił ją Zdzisław Baumfeld. Ubrany po cywilnemu UB-ek zaprosił ją na podwieczorek do najbliższego baru mlecznego i zaczął ją wypytywać o owe kręgi.
Koleta odpowiadała zgodnie z prawdą, tzn. deklarowała, że nie wie nic o pochodzeniu piktogramów i że nie ma własnego zdania na ich temat. Zdzisław wyraził przypuszczenie, iż zbożowe kręgi mogą być dziełem jakichś złośliwych, reakcyjnych sabotażystów (najprawdopodobniej działaczy Podziemnego Klubu Anonimowych Antykomunistów), a potem niespodziewanie pożegnał się z Lewandowską i opuścił lokal. Od tej pory nikt nie rozmawiał z Koletą na podobne tematy. Dziewczyna również wolała się nimi nie zajmować, gdyż napawały ją one nieuzasadnionym niepokojem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Czas mijał. Minął Urząd Bezpieczeństwa, minęła jego spadkobierczyni, Służba Bezpieczeństwa, minęły PGR-y, minął ustrój komunistyczny, minęły sława i prestiż Zdzisława Baumfelda, minął las, który tak często przemierzał UB-ek, aby spotkać się ze swoimi kosmicznymi sojusznikami. Ale dwie rzeczy pozostały niezmienione: nocna fobia Kolety i strzępy wspomnień Gaudentego. Tak, tak… Te problemy nie minęły, lecz przeciwnie: po latach stały się jeszcze intensywniejsze i bardziej dokuczliwe.
14 marca 1997 roku stara już i schorowana Koleta Lewandowska czekała w szpitalu na operację serca. Kobieta - choć nie wiedziała, dlaczego - odczuwała paniczny strach przed operacją, jak gdyby miała już złe doświadczenia związane z tego typu zabiegami. Mimo to, zdobyła się na odwagę i pozwoliła chirurgom wykonać konieczną pracę.
Gdy obudziła się z narkozy, jeden z lekarzy poinformował ją, że w czasie zabiegu znaleziono w jej sercu tajemniczy, metalowy przedmiot. Było to trójkątne urządzenie wielkości paznokcia, które - zdaniem miejscowych badaczy - zawierało pierwiastki niewystępujące na Ziemi. Jednym słowem: implant. Najdziwniejszą i najbardziej szokującą cechą rzeczonego implantu było jednak to, że nie zawierał on tajemniczych rysunków ani słów zapisanych w kosmicznym języku, tylko jak najbardziej ziemski skrótowiec “UB”.
Lewandowska przypomniała sobie wszystko, absolutnie wszystko, co przydarzyło jej się tamtej nocy w 1948 roku. I chociaż dopiero przeszła zabieg, mający na celu uratowanie jej życia, padła wstrząśnięta na poduszkę i już nigdy się nie podniosła. Tak… Przed śmiercią cały dramat stanął jej przed oczami… Ale okazało się, iż od kosmitów i tak straszniejsi byli ludzie… Tak zwani “bliźni”… Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego…
Jeśli chodzi o pana Gaudentego, w 2002 roku zdecydował się on poddać hipnozie, aby przypomnieć sobie wszystkie szczegóły tamtych wydarzeń, które zapoczątkowało przypadkowe spotkanie UB-eka na leśnej polanie. Ponowne przeżywanie owych chwil i ubieranie ich w słowa nie były dla Janeckiego przyjemne, lecz dzięki seansowi hipnotycznemu udało mu się rozwiązać nurtującą go od lat zagadkę. Ale Gaudenty nie chciał poprzestać na hipnozie - jako człowiek o zdecydowanych poglądach politycznych napisał do Instytutu Pamięci Narodowej podanie o zbadanie incydentu z 1948 roku. Tego… paranormalnego incydentu.
Niestety, doczekał się odpowiedzi odmownej. Oburzony i rozzłoszczony, chwycił za telefon i zadzwonił do IPN-u w celu dowiedzenia się, co jest powodem zlekceważenia jego prośby. Poinformowano go, że sprawa, o której opowiedział, jest po prostu zbyt kontrowersyjna, żeby zajmował się nią tak poważny i szanowany ośrodek badawczy jak Instytut Pamięci Narodowej. Odbierająca telefon pani, skądinąd bardzo uprzejma i dobrze wychowana, przekonywała Gaudentego, iż przypadki uprowadzeń przez UFO, czyli tzw. wzięć, należy raczej zgłaszać do Strefy 11 (programu “Nie do wiary”) niż do IPN-u. Wówczas pan Janecki obraził się na całe państwo, założył sobie politycznego bloga i dołączył do grona wyznawców popularnej ideologii lub - jak kto woli - teorii spiskowej “rząd coś ukrywa“.
ROZDZIAŁ SZÓSTY:
Gaudenty zmarł w roku 2006, nie doczekawszy się zbadania swojej sprawy przez środowiska cenione bardziej od ufologów. Jednak to, co wydarzyło się cztery lata później, a więc wiosną 2010 roku, rzuciło zupełnie inny cień na jego sprawę. Otóż w wyniku straszliwej powodzi, jaka dotknęła powiat młodzianowicki, została zalana znaczna część dawnego budynku Urzędu Bezpieczeństwa - ponurego gmachu, który od dziesięcioleci stał pusty i absolutnie nikogo nie interesował. Grupa młodych, entuzjastycznych wolontariuszy, która postawiła sobie za cel ratowanie wszystkich podtopionych obiektów w okolicy, ochoczo przystąpiła do usuwania wody z tego wielkiego, niesławnego “zabytku“.
W jednym z pomieszczeń, które kiedyś służyło za gabinet dyrektora, a obecnie było niepodobne do niczego, 18-letnia Hersylia Kiloff znalazła starą, wodoodporną, szczelnie zamkniętą skrzynkę. Dziewczyna oddała znalezisko stojącym na zewnątrz strażakom, a oni - dwojąc się i trojąc - otworzyli je i znaleźli w jego wnętrzu kilka godnych uwagi rzeczy. Były to dwa małe, trójkątne, metalowe urządzenia elektroniczne (które później okazały się implantami, podobnymi do tego, który znaleziono w ciele Kolety Lewandowskiej), czarno-białe zdjęcia oraz kilka dokumentów sporządzonych w językach polskim i rosyjskim.
Nagle, wiedziony jakąś komuszą intuicją, przybył na miejsce 89-letni Zdzisław Baumfeld, niegdysiejszy funkcjonariusz lokalnego Urzędu Bezpieczeństwa. Starzec był dobrze znany w Młodzianowicach, ale “cieszył się” ponurą sławą, gdyż okoliczni mieszkańcy doskonale wiedzieli o egzekucjach i torturach, które prowadził w okresie stalinizmu, a które nigdy nie doczekały się sprawiedliwego osądzenia. 89-latek, chociaż nielubiany, natychmiast przejął inicjatywę i zażądał, żeby strażacy pokazali mu znalezione fotografie.
- Widzicie tego czarnowłosego przystojniaka w UB-eckim mundurze? - zapytał komunista, stukając palcem w konkretny punkt zdjęcia, dokładnie tak jak w rozdziale pierwszym podczas pokazywania domu na mapie. - To jestem ja, podporucznik Zdzisław Baumfeld. Piękna brunetka, którą obejmuję, to z kolei moja kochanka, Tajna Współpracowniczka Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach. Ta bezecna Marysieńka, co woja prawego Aulusa na manowce wywiodła… Kilka kroków za nami stoi funkcjonariuszka Świętożyźń Klemermann, która przez długi czas była chorążym, lecz potem awansowała na porucznika. A teraz ciekawostka: tutaj, na trzecim planie, jest kosmita! Człowiek, który fotografował nas, UB-eków, w ogóle go nie zauważył!
- No, rzeczywiście! Kosmita! - wykrzyknął jeden z nastoletnich wolontariuszy, który podbiegł do Baumfelda, aby zobaczyć uwiecznioną na zdjęciu postać. - Kurde strudel, trzeba to wysłać do IPN-u! Ale będzie pompa, hehehe!
Były funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa prychnął pogardliwie i spojrzał z wyższością na swojego rozmówcę.
- A wysyłajcie sobie! - zawołał. - Jestem już stary, moje życie dobiega końca, więc nie robi mi różnicy, czy świat się dowie, że byliśmy polską Strefą 51, czy nie! Jednak na papiery radzę wam nie patrzeć, bo możecie się… hmmm… porządnie przestraszyć! Dokumenty zawierają szczegóły umowy, jaką my, przedstawiciele bezpieki, zawarliśmy z istotami pozaziemskimi, dlatego zastanówcie się dwa razy, zanim je przeczytacie! I uważajcie, żeby ta wasza prawacka lustracja nie obróciła się przeciwko wam!
Młodziutki wolontariusz, do którego Zdzisław skierował te słowa, poczuł na swojej skórze dreszcz przerażenia. Kiedy spojrzał na pozostałe osoby, zauważył na ich twarzach strach lub niedowierzanie. A Baumfeld, który najwyraźniej zdradził największą i najbardziej przerażającą tajemnicę miejscowego UB, bez pożegnania powrócił tam, skąd przyszedł. Później wielokrotnie wypierał się tego, co wyznał w obecności młodych wolontariuszy i strażaków, a ich samych opisywał jako “oszołomów”, “histeryków“ i “fantastów“.
ROZDZIAŁ SIÓDMY:
Zdzisław Baumfeld zmarł na przełomie maja i czerwca 2010 roku. Jego śmierć była tak drastyczna i nieprzyjemna, że aż się prosiła, żeby ją zinterpretować jako spóźnioną karę za zbrodnie i niegodziwości sprzed 60 lat. Otóż pewnej nocy, kiedy starzec wracał z “sentymentalnej wyprawy do budynku dawnego UB“, niespodziewanie zaskoczyła go burza. Były funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa nie był przygotowany na ulewę, nie miał również gdzie się schronić, gdyż o tej porze wszystkie sklepy i instytucje były zamknięte. A ponieważ Młodzianowice wciąż były zalane na skutek powodzi, starszy pan musiał brodzić w wodzie, której poziom - z racji deszczu - szybko się podnosił i w końcu przekroczył wysokość jego gumowców.
Nagle rozległ się przerażający trzask i tego zmokniętego człowieka, któremu woda sięgała do kolan, trafił piorun. Baumfeld nie miał szans na przeżycie tego uderzenia, a nawet, gdyby przeżył, to niewiele by mu to pomogło, gdyż - po upadku na chodnik i całkowitym pokryciu przez wodę - po prostu by się utopił. Następnego dnia pewien wolontariusz, który zmierzał do dawnego budynku PUBP, aby usunąć zeń wodę, potknął się o coś dużego i się przewrócił. Kiedy wstał, on sam i jego przyjaciele postanowili wyłowić to, co znajdowało się na dnie (czyli na zalanym chodniku) i stanowiło zagrożenie dla przechodniów. Jakże wielkie było ich zdumienie, kiedy “podwodną przeszkodą” okazały się blade, sztywne zwłoki podporucznika Zdzisława Baumfelda!
Dla nieszczęsnego wolontariusza, który potknął się o trupa (Germeriusza Pielgrzymiaka), to pechowe zdarzenie było prawdziwą traumą. 19-latek już od dłuższego czasu zmagał się z depresją, a nawet myślał o samobójstwie, jednak teraz czara jego goryczy się przelała i nieszczęsny młodzieniec utopił się w pobliskiej rzece. W swoim liście pożegnalnym Pielgrzymiak zaznaczył, iż jednym z powodów tej desperackiej decyzji był utrzymujący się w jego wyobraźni obraz martwego 89-latka wyławianego z wody przez wolontariuszy. A także zasłyszane opowieści o przeszłości tego starca - o strzelaniu w lesie do żołnierzy Armii Krajowej tudzież Narodowych Sił Zbrojnych, o wbijaniu więźniom igieł pod paznokcie, o biciu pałką i batem, o zmuszaniu do wielogodzinnego stania na mrozie, o bezlitosnym kopaniu i wybijaniu zębów…
Ale to jeszcze nie był koniec nieszczęść. Otóż w życiu Hersylii Kiloff, dziewczyny, która znalazła skrzynkę ze ściśle tajnymi dokumentami, zdjęciami i innymi “skarbami” UB-eków, zaczęło się dziać coś dziwnego. Trzy dni po pamiętnej akcji, polegającej na usuwaniu wody z siedziby niegdysiejszego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach, doszło do wypadku samochodowego, w wyniku którego zginęła ciocia i dwie kuzynki nastolatki. Nazajutrz dziadek Hersylii doznał udaru mózgu i w ciężkim stanie trafił do szpitala, natomiast brat panny Kiloff został zaatakowany przez jakichś chuliganów.
Z samą 18-latką początkowo nie działo się nic złego, jednak później, w pierwszej połowie lipca 2010 roku, przeżyła ona zapalenie wyrostka robaczkowego, który - oczywiście - trzeba było usunąć. Po szczęśliwie przeprowadzonym zabiegu chirurg poinformował Hersylię, że podczas operacji znaleziono w jej organizmie ciało obce: małe, trójkątne, metalowe urządzenie niewiadomego pochodzenia. Dziewczyna była w ciężkim szoku, gdyż nie miała pojęcia, skąd taki przedmiot mógł się wziąć w jej ciele. Później przypomniała sobie, iż identyczne implanty znalazła kiedyś w szczelnie zamkniętej skrzynce, która przez dziesięciolecia leżała w budynku dawnego UB.
Jeśli chodzi o tego młodziutkiego wolontariusza, któremu Zdzisław wspomniał o “polskiej Strefie 51” (Laurencjusza Kowalskiego), niespodziewanie zaczął on opowiadać przedziwne historie o spotkaniach z istotami pozaziemskimi. Naturalnie, nikt nie wierzył w jego opowieści. Ludzie, którzy go znali, byli przekonani, że Laurencjusz wygaduje głupoty pod wpływem “miejskich legend” i “teorii spiskowych“, jakie obiegły Młodzianowice po pamiętnym wygadaniu się Baumfelda. Co więcej, zaczęli mu dokuczać i doradzać wizytę u lekarza specjalisty. Pewnego dnia zdesperowany Laurencjusz podciął sobie żyły, ale nie pozostawił żadnego listu pożegnalnego z wyjaśnieniem swojej decyzji. Jego siostra, Kamelia Kowalska-Wróbel, utrzymywała jednak, iż podczas ostatniej rozmowy Laurencjusz opisał siebie jako osobę niezrozumianą przez społeczeństwo oraz odrzuconą ze względu na wiedzę przewyższającą współczesnych uczonych.
Co do ponurego gmachu dawnego Urzędu Bezpieczeństwa, po wielu latach zapomnienia stał się on obiektem zainteresowania historyków, archeologów, ufologów, parapsychologów oraz zwykłych ciekawskich. Pewnego razu trzej studenci historii, badający ów niesławny budynek, zabłąkali się w jego lochach, które były kiedyś miejscem śmierci i udręczenia wielu polskich patriotów. Nagle jeden z badaczy, który dotarł dalej niż inni, znalazł świetnie zakonserwowane zwłoki niskiej, szarozielonej istoty o dużej, baniastej mózgoczaszce, szczupłej, trójkątnej, zwężającej się ku dołowi trzewioczaszce, spiczastym podbródku i wielkich, czarnych, skośnych oczach.
- O choroba! - zawołał student, którego znalezisko nie tylko zdumiało, ale również przeraziło.
- Co tam znalazłeś? - spytał inny, zaniepokojony jego okrzykiem.
- Lepiej, żebyś nie wiedział, bo już nigdy nie spojrzysz na rzeczywistość tym samym okiem co dotychczas - powiedział ten pierwszy drżącym głosem. - Naprawdę, radziłbym ci na to nie patrzeć.
Wtedy trzeci badacz, należący do ludzi niezwykle ciekawskich, wręcz wścibskich, wszedł do pomieszczenia, w którym jego przyjaciel znalazł zwłoki przybysza z Kosmosu. Kiedy na nie spojrzał, na usta cisnęły mu się słowa z jednego z “sonetów krymskich” Adama Mickiewicza:
“Mirzo, a ja spojrzałem! Przez świata szczeliny
Tam widziałem... Com widział, opowiem — po śmierci:
Bo w żyjących języku nie ma na to głosu”
Doprawdy, trudno o lepszą puentę dla tego przedziwnego opowiadania!
KONIEC