I zapadło w niebie milczenie na około pół godziny ̶ tyle też czasu trwa każda z części "Osądu". W pierwszej odsłonie dzieje się dużo, dzieje się intensywnie; akcję chłonie się z zapartym tchem, w świadomości widza następuje istna pogoń myśli. Jerzy Kalina ze szczegółami zadbał o to, by widz jeszcze długo po przedstawieniu nie mógł się otrząsnąć z wrażenia. Proces interpretacji właściwie nie może (i nie powinien!) się skończyć nigdy ̶ a już na pewno nie po jednorazowym obejrzeniu.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z częścią wyreżyserowaną przez Pawła Passiniego. Nie jest to klasyczna pantomima: mamy tu i słowo (zarówno te mówione na żywo, jak i nagrane wcześniej), i multimedia. Akcja nie ma takiego tempa jak w pierwszej części tryptyku, ale i tak wymaga wielkiego skupienia; w pewnym momencie widz zostaje postawiony przed dylematem: skupić się na słowie, czy ruchu? Poniekąd dość trudno jest w tym przypadku pogodzić obie te czynności.
Na szczęście, Leszek Mądzik nie daje nam takiego ultimamtum. Jego obraz to niebywałe widowisko, mistrzostwo gry światłem i nastrojem. Od pierwszego momentu ma się wrażenie uczestnictwa w ceremonii, a każdą kolejną chwilę celebruje się nie tylko z zachwytem i zdumieniem, ale także i poczuciem grozy.