Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, paskudną, tłustą, niegrzeczną kluchą zwieńczoną dwoma warkoczykami, moja świętej pamięci babcia próbowała zaszczepić we mnie zasady dobrego wychowania. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze, bo materiał ludzki nad którym traciła siły był oporny, leniwy i nieusłuchany. Z tego powodu łagodne babcine napominania zmieniały się szybko w ostre połajanki i próby straszenia.
Czegóż to ja się w dzieciństwie nie nasłuchałam! Aż do dziś pamiętam przestrogi, że jak nie będę ładnie spać po dobranocce, to zabierze mnie potwór spod łóżka, jeśli zaś spróbuję uciekać ze szkoły na wagary, to zatroska się o mnie czarna Wołga. Połknięcie pestek od jabłka skutkować miało wyrośnięciem drzewa w brzuchu a wypicie nieprzegotowanej wody – zasiedleniem brzucha żabami. Wszystkie te strachy bladły jednak w obliczu diabła, który pojawiał się podobno za każdym razem, gdy przy jedzeniu machałam stopami pod stołem. W takich wypadkach diabeł wyskakiwał z piekła, właził pod stół, rozsiadał się na moich małych, obytych w cieplutkie papciuszki nóżkach i kołysał się w tył i w przód, wymachując z radości ogonem. Wizja piekielnego potwora, korzystającego z tej osobliwej huśtawki była dla mnie tak przerażająca, że natychmiast przerywałam wesołe wymachiwanie odnóżami. Oczywiście, nie na długo, bo małe dziecko to nie mumia, ani też kamień, ani nawet słup soli. Od śmierci babci minęło już kilkanaście lat, a pamięć o jej metodach wychowawczych pozostała. I choć życie zweryfikowało niektóre rewelacje (pomimo pożarcia ogromnej ilości pestek od jabłek żadna jabłonka mi w brzuchu nie wyrosła), to strach przed diabłem się utrzymał. Jak się okazuje – całkiem słusznie.
Był piękny, piątkowy wieczór. Siedziałam sobie z książką przy stole, pogryzając leniwie coś słodkiego i wymachując pod stołem nogami, gdy nagle poczułam jakiś ciężar, osadzający się na moich stopach. Zaciekawiona, podniosłam do góry obrus (rnadmienię iż był to obrus ręcznie wyszywany) i moim oczom ukazał się malutki, ogoniasty i rogaty jegomość, który z bezczelnym uśmiechem siedział na mojej prawej stopie i puszczał do mnie oczko.
Zdziwiona i niemile poruszona jego pojawieniem wierzgnęłam dziko nogą, by zrzucić nieproszonego gościa na dywan, ale na niewiele się to zdało. Obdarzony długimi pazurami diabełek wczepił się bezceremonialnie w oczka rajstop i nic sobie nie robił z moich wysiłków. Co więcej, chyba go ucieszyły, bo w ich rezultacie mógł sobie przez chwilę popatrzeć na moje wdzięki, ukryte pod krótką spódnicą. Tego mi było za wiele. Nie będzie mnie podglądało żadne diabelstwo, nawet jeśli miałby to być sam Belzebub! Rozzłoszczona schyliłam się, złapałam piekielnika w rękę, oderwałam od nogi i ciepnęłam w kąt. Nie znałam jednak diabelskiego uporu – już po chwili rogaty jegomość znów krzepko siedział na mojej stopie i przyglądał mi się ze złośliwym rozbawieniem w bursztynowych ślepkach. Co gorsza, dolna cześć jego podbrzusza zaczeła wykonywać dziwne, regularne ruchy wskazujące bezsprzecznie na to, ze diabelski pokurcz poczuł romatyczny nastrój.
Jako osoba cnotliwa, nie dopuszczająca świństw podstolnych raz jeszcze zerwałam rogatego z nogi i odrzuciałam precz. I jeszcze raz, i raz jeszcze i jeszcze, bo uparciuch wciąż wracał. W końcu, zniechęcona lecz wsciekła wrzasnęłam: "Skoroś ty taki! to siedź sobie tam aż do końca świata! Nic mnie to nie obchodzi!" – po czym wróciłam do przerwanej lektury. Moje słowa chyba poskutkowały - przez chwilę nic się nie działo. Pod stołem zapadła cisza i wydawało się, że diabeł już się ulotnił. A jednak był tam nadal – zbierając siły do kolejnego ataku. Gdy po jakichś dziesięciu minutach zajrzałam zaciekawiona pod obrus okazało się, że diablisko zlazło na podłogę, urosło do rozmiarów dorosłego mężczyzny, siedzi na wprost mnie (a w zasadzie mojej dolnej połowy) i paskudnie się oblizuje długim i grubym jezorem. Nic w tym dziwnego bo jakimś, znanym tylko sobie, piekielnym sposobem, zdołał zdjąć ze mnie rajstopy i bieliznę, a ja nic nie zauważyłam! Siedziałam sobie przy nim, goluteńka od pasa w dół, a on pasł oczy moją nagością!
Gdy diabeł zauważył, że znów na niego patrzę, uśmiechnął się jeszcze szerzej niż poprzednio i bez pardonu wpakował mi pazurzaste łapy pomiędzy uda. Jego bezczelność wyprowadziła mnie z równowagi. Spróbowałam go kopnąć, ale zrobił zręczny unik, po czym złapał mnie silnie za nogi i zarzucił je sobie na ramiona. Już po chwili jego głowa znikła pomiędzy moimi udami, a szorstki jęzor zaczął krążyć w okolicy bardzo podatnej na przyjemność i zagłębiać się w dolinę Rospudy. Wiercił się, niczym kret w swojej norce, a ja doznawałam sprzecznych uczuć. Z jednej strony było mi diabelnie przyjemnie, ach, ach, jakże miło! - a z drugiej - dzwoniło m iw głowie ostrzeżenie, ze oddaję się we władanie szatanowi! (czy bardziej konkretnie - jego jęzorowi).
Zmagania rozsądku z piekielną chcicą przerwało uderzenie rozkoszy. Było ono tak silne, że na chwilę straciłam przytomność. Gdy ją odzyskałam, leżałam ze swoim rogatym adoratorem pod stołem, goluteńka, jak mnie Pan Bóg stworzył, przygnieciona jego ciałem, którego twarda i gorąca część zdołała przeniknąć do mojego wnętrza, gdzie rytmicznie harcowała niczym tłok jakiejś rozgrzanej maszyny. Odczucia, które wzbudzał we mnie ten posuwisty, pocierający ruch, były tak przyjemne, że (dziwiąc się samej sobie) zarzuciłam diabłu ręce na kosmatą szyję i przyciskając się do niego całym ciałem pozwoliłam się ponieść szatańskiej ekstazie.
Babcia mówiła prawdę – machanie nogami podczas posiłku może przywołać diabła. Myślę, że nie zdziwi was nadmiernie to, że robię to w czasie każdej kolacji :)
comte-de-Noir : O tej poranno-nocnej godzinie tekst zdołał mnie rozłożyć na łopat...
Stary_Zgred : Mój mąż też tak twierdzi :)
corpsex : trafił się jakiś piekielny mistrz patelni ;) Wiesz jak sie smazy jajca to c...