Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Moonfog Festiwal - Motofort, Nysa (28.08.2009)

Na koniec sierpnia w nyskim Motoforcie została zaplanowana pierwsza edycja festiwalu Moonfog. Wydarzenie to miało łączyć w sobie różne oblicza muzyki od metalu poprzez elektronikę aż do elementów folku. Na liście wykonawców tego dwudniowego wydarzenia pojawiło się 16 formacji z kraju i zagranicy.
Motofort czyli Reduta Królicza, jest to pochodząca z XVIII wieku budowla forteczna, będąca częścią systemu fortyfikacji i umocnień znanych jako Forty Jerozolimskie lub Twierdza Nysa. Po drugiej wojnie światowej popadł w ruinę dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych dostał się pod opiekę klubu motocyklowego. Przez wiele lat systematycznie sporym wysiłkiem grupy zapaleńców budowla przywracana jest do pierwotnej świetności. Obiekt obecnie doskonale nadaje się do przeprowadzania średniej wielkości festiwali. Podwyższona naturalnie scena, dobra akustyka; jest gdzie schronić się przed upałem i deszczem.

Do Nysy dotarliśmy już dzień wcześniej by się trochę rozejrzeć. Motofort jest tylko jednym z wielu obiektów w sieci umocnień Twierdzy Nysa, które warte są odwiedzenia. Poza tym samo miasto oprócz malowniczego położenia obfituje w liczne zabytki architektury.

Nastrój festiwalowy było dało się na mieście odczuć już pierwszego dnia. Motofort znaleźliśmy bez większego trudu z GPS-em. Potrafię wyobrazić sobie jednak, że bez niego ta sztuka nie byłaby taka łatwa. Kto nie skojarzył miejsca z festiwalem miał kłopoty ze zlokalizowaniem fortu. Oznaczenie Moonfog Festiwal pojawiło się na trasie dopiero dwie godziny po oficjalnym rozpoczęciu imprezy. Tyle samo też trwało opóźnienie. Z przyczyn nieznanych pierwsza kapela zagrała długo po 16:00. Kolejną niedogodnością był długi brak piwa, na czym zresztą dobrze skorzystał niedaleki sklep. Jednym plusem z tego wszystkiego było to, że spora część punktualnych festiwalowiczów zdążyła się już dobrze zaprzyjaźnić.

Pierwszym zespołem, który pojawił się na scenie był Hyoscyamus Niger. Muzyka zespołu to narkotyczna mieszanka nowej fali z dodatkiem elementów industrialnych i psychodelii. Muzycy nazywają ją elektroniczną psychodelą. Nie ukrywają swych fascynacji takimi zespołami jak: Depeche Mode, Nick Cave, The Cure, Joy Division, Bauhaus, The Sisters Of Mercy, czy też Recoil. Ekipa Tomka Sokołowskiego zdołała rozgrzać publiczność a niezwykle charyzmatyczny wokalista zapewnił świetny performance. Tym razem oprócz klasycznych instrumentów, doszły także industrialne gwoździe i rury. Jedynym mankamentem występu było dość słabe nagłośnianie wokalu. Niestety Hyoscyamus Niger ma strasznego pecha do nagłośnienia a jest ono szczególnie ważne przy odbiorze lirycznej warstwy ich muzyki, która dopiero wraz samą muzyką stanowi spójna całość.

Kolejnym zespołem, który pojawił się na scenie była Endera. Zespół debiutujący, ale niewprowadzający swoją muzyką nic nowego. Kapela teoretycznie grająca rock metal zaprezentowała repertuar klasycznego polskiego gotyckiego rocka. Raczej nie zyskała wielu nowych fanów, bo podczas godzinnego prawie występu zabrakło choć jednego utworu, który wpadałby w ucho.

Następna kapela - Jesus Rodriguez to "grająca rockendrola" nie co punkowo- death rockowego więc nie mój typ. Wyszedłem się rozejrzeć za obiecanym przez organizatorów browarem. W tym czasie na scenie zainstalować się już zdążył Northwail. Zespół black/deathmetalowy, który jak twierdzi przybył "rozdziewiczać gotyckie niewiasty". Nie wiem czy to zadanie im się udało, ale z pewnością udało im się zagrać całkiem niezły koncert. Dobrzy technicznie, niezły growl, sprawny bas. Grali momentami nawet melodyjnie - widać było, że grupa wzbudziła zainteresowanie. Była to chyba najbardziej mocna skrajnie kapela festiwalu.

Kolejno na scenie zainstalował się Daimonion. Był to zespół, któremu udało się chyba uzyskać najlepsze nagłośnienie podczas całego festiwalu. Była to też pierwsza grupa, która zgromadziła większą ilość publiki pod sceną. Zespół miał okazję, wielokrotnie występować na festiwalu Castle Party, w tym podczas jego pierwszej edycji w Grodźcu w 1994 roku. Rok temu kapela miała pecha nie zagrać na pierwszej i chyba ostatniej edycji Alternatywnej Twierdzy. Daimonion to polski odpowiednik Fields Of The Nephilim, z którym udało im się z resztą w zeszłym roku zagrać w warszawskiej Stodole.

Po Daimonion na scenie ustawił się Artrosis. Zespołu przedstawiać chyba nikomu nie trzeba - z pewnością nie publiczności Moonfog Festiwal. Po dość długim ustawianiu się na scenie usłyszeć można było klawisze potem wokal i w końcu z ciemni nocy wyłoniła się Medeah. Tu już pełen profesjonalizm i żadnych kompromisów. Artrosis zagrali jak zwykle konkretnie. Publiczność od początku domagała się "Nazgula" ale na to musieli jeszcze trochę poczekać (publika domagała się zresztą też innych rzeczy, o których tu nie będę wspominał). Pojawiły się oczywiście "Pośród Kwiatów i Cieni", "Szmaragdowa Noc", czyli praktycznie wszystko, co fan Artrosis mogłyby sobie zażyczyć. Artrosis był tez pierwszym zespołem, który podjął się jakiegoś kontaktu z publicznością (ba - nawet polemiki). Chciałem zobaczyć, co nowego w zespole bo nie widziałem ich występu na Castle Party. W sumie nic nowego, ale może to i dobrze.

Następnie przed występem Agapesis na scenie odbył się pokaz mody zorganizowany przez Miss Molly. Szczerze mówiąc w ten pokaz mody wierzyłem tak samo jak w "special guest". Bardzo często na tego typu imprezach mają się odbywać pokazy mody z których potem nic nie wychodzi. Na modzie się nie znam, ale był to raczej pokaz produktów sklepu niż trendów w modzie gotyckiej. Nie umniejsza to jednak faktu, że pokaz w rytm zremiksowanej cyber wersji "Final Countdown" zespołu Europe wypadł całkiem nieźle. Męska cześć publiczności wliczając w to moją skromną osobę przysunęła się pod same barierki by oglądać wyginającą się na scenie siódemkę pań. Ciuchy od Miss Molly można było kupić na prowadzonym przez nich przez cały festiwal stoisku. Pod względem marchendaisingu jak na taki festiwal było całkiem nieźle.

Następnie na scenie pojawił się najbardziej kontrowersyjny zespół festiwalu - Agapesis. Kontrowersyjny, bo jako jedyny wystąpił dwa razy w ciągu obu dni festynu. Po drugie wywołał dość skrajne emocje wśród publiczności. Agapesis jest formacją obracającą się w klimacie electro/industrialu i jak sami określają swoją twórczość "fetysz-romansu". Obecnie zespół tworzy para - Jean Pierre (wokalista i główny kompozytor) oraz Melanie (wokalistka i autor tekstów). Ich muzyka to wszechogarniające bity, przez które przebijają się wokale Jean Pierra i Melanie. Pojawienie się Agapesis na Moonfog Festiwalu było z pewnością sporą niespodzianką. Dla niektórych, którzy nie zdążyli zorientować się w ich twórczości - z pewnością wywołało szok. Oprócz muzyki zespół zaprezentował na pewno niezapomniany performance będący swojego rodzaju dramą BSDM. Pokaz w wielu widzach wzbudzał euforię. W części jakieś bardzo niskie instynkty. Osobiście dziwię się, że takie rzeczy mogą gdzieś jeszcze szokować, ale jak widać w niektórych częściach zapyziałej Polandii pokazanie kawałka gołego ciała na żywo wywołuje szok cywilizacyjny. Agapesis miał problemy z nagłośnieniem wokali i nie wszystkie efekty chyba działały tak jak powinny. Pomimo pewnych niedociągnięć był to na pewno najciekawszy zespół na Moonfog Festiwal a sami artyści należeli do najbardziej przyjaznych istot na imprezie.

Zbliżała się już trzecia w nocy, kiedy na scenie ustawił się najbardziej wyczekiwany band wieczoru - The Moon And The Nightspirit. Ten węgierski zespół utworzony przez parę Agnes Toth i Mihala Szabo zaoferował publiczności niezapomnianą podróż do mistycznej krainy marzeń i piękna, dawno zapomnianego przez człowieka. Ich muzyka inspirowana jest pogańskimi baśniami i węgierską starodawną muzyką ludową. Krążyły już plotki, że koncert nie odbędzie się a to z powodu późnej pory a to z powodu zbytniego zbratania się Węgrów z polską wódką. Zespół zresztą też cały czas krążył wokół stoiska z piwem a co chwila dawało się słyszeć z różnych stron: "Polak i Węgier dwa bratanki" w wersji zarówno węgierskiej jak i polskiej. Kiedy jednak przyszło do koncertu okazało się, że muzycy mają całkiem mocne głowy i stanęli na wysokości zadania dając niezapomniany koncert. Wspaniała folkowa melodyjna muzyka skrzypiec z kontrastującymi donośnymi bębnami i zapierający dech w piersi węgierski wokal porwały publiczność w pradawny świat magii. Piosenki śpiewane były w całości po węgiersku, Mijal tłumaczył na angielski tylko tytuły, ale czuło się jakby bez tego wiadomo było, o czym śpiewają muzycy w swych pełnych głębi i tęsknoty utworach. Koncert skończył się dobrze po czwartej nad ranem i nie doszło do zapowiadanego afterprarty. Nie sądzę jednak by ktoś z dobrze już wymęczonej publiki miał siłę na dalszą zabawę. Trzeba było się wyspać, bo a nuż kolejnego dnia występy zaczną się o czasie.

Oczywiście się nie zaczęły. Punktualność została kolejny raz ukarana brakiem piwa i czekaniem pod bramą. Tym razem jednak uczestnicy byli już przezornie zaopatrzeni więc solidne "before party" rozpoczęło się przed samym fortem. Wtedy też zaczęły się pojawiać pierwsze plotki o wypadnięciu ze składu Horridy. Zespół nie wystąpił w dość tajemniczych okolicznościach.

Dobre dwie godziny po czasie na scenę wyszedł polski Gorthaur. Zespoł gra muzykę będącą połączeniem klasycznego gotyckiego metalu i nostalgicznego elektro gotyku. Kapela ma na koncie jedną płytę - "New Better Existence" i jeden niezbyt udany występ w Bolkowie. Gorthaur już od długiego czasu próbuje zyskać na popularności. Słabo to jednak wychodzi, co jest dość dziwne gdyż grają ciekawą i oryginalną muzykę. Gotyckie akcenty łączą się tu z elektroniką a czysty wokal z growlingiem. W instrumentarium brakuje gitar, występuje jedynie melodyjny przesterowany bas. Mniej więcej w połowie koncertu nastąpiło oberwanie chmury i zespołowi przyszło grać w strugach deszczu tak, że na placu boju pozostała tylko jedna osoba, której zresztą muzycy podziękowali ze sceny. Trzeba jednak przyznać, że burza idealnie wpasowała się w klimat koncertu a przykryty w porę sprzęt dał radę do końca.

Po krótkiej przerwie pojawiła się w dwuosobowym składzie Lahka Muza. Legendarna słowacka formacja, jedna z niewielu oprócz Last Days Of Jesus znana poza jej granicami. Słowacy pojawili się tym razem w podstawowym składzie, czyli Gudrun i 677. Lahka Muza gra pewien rodzaj rytualnej i sakralnej muzyki. Jest to unikalna kombinacja dźwięków gitary i klawiszy połączona z silnym, rzucającym urok wokalem Gudrun. Często na scenie prezentują też ładnie opakowany show, tym razem skromniej, bez dodatkowych instrumentów i wizualizacji. Muzyka ich jest specyficzna i nie da jej się dobrze odebrać bez odpowiedniego nastawienia. To, że wystąpili miedzy Gothaurem i Agapesis było dość trafione, sporo jednak ludzi chyba nie do końca wiedziało czego się spodziewać.

Potem po raz drugi nie wiadomo dlaczego wystąpił Agapesis dając praktycznie taki sam występ jak dzień wcześniej. Tym razem show odbył się w biały dzień, przez co zabrakło mu trochę wyrazu. Za to Jean Pierre zjednał sobie publiczność częstując polską wódką.

Po Agapesis na scenie pojawiła się Dominika Zamara. Jeżeli ktoś słyszał o Wishing Well, zespole, który miał okazję stać się kiedyś polskim Nightwish to zna już pewnie głos Dominiki. Miałem parę razy okazję słyszeć ich zanim skończyli swoją działalność. Żal trochę, bo był to najlepszy zespół z polskich okołogotycko - rockowych klimatów do tego posiadający profesjonalną wokalistkę. Dziś niestety nazwy takie jak Wishing Well, Herjalf czy Gravioramanet nikomu nic nie mówią. Dominika wyewoluowała bardzo z metal opery; zmieniła zarówno swą muzykę jak i image. Tym razem wystąpiła wraz z muzykami z zespołu The Stone. Oprócz wspaniałego wokalu mieliśmy zatem skrzypce, wiolonczelę, gitary i bębny.  

W końcu przyszedł czas na prawdziwe zło i szatana, czyli Baphomets Throne. Bardzo fajny growl - wokalista śpiewa zarówno po angielsku jak i co niezbyt częste w naszym ojczystym języku. Baphomets Throne gra symfoniczny black metal będący może trochę nawiązaniem do Emperor czy Samaela. Wszystko w bardzo dopracowanej aranżacji.

Po Baphomets Throne na scenie zaczął się instalować Darzamat. Swoją nazwę zespół zawdzięcza słowiańskiej mitologii, w której Darzamat jest bóstwem sprawującym pieczę nad ogrodami i lasami. Nazwa ta doskonale odzwierciedla kompozycje zespołu - mroczne i majestatyczne. Ich muzyka jest zróżnicowana dzięki stosowanym w graniu innowacjom. W większości utworów dominują klawisze, plusem są też zróżnicowane tempa. Także sam repertuar był dość zróżnicowany pojawiły się utwory zarówno szybkie i agresywne jak i wolniejsze i spokojniejsze. Także kobiecy wokal był całkiem dobrze wkomponowany. Nie obyło się jednak bez kłopotów z nagłośnieniem.

Po koncercie Darzamat nastąpiło długie oczekiwanie na Negura Bunget. Zespół był gwiazdą wieczoru i chwała im za to, że chciało im się jeszcze tak późno grać. Publiczność już dawno zaczęła się zmywać. Kolejna konsternacja przy budce akustyków, ale w końcu koncert się rozpoczął. Rumuni grają urozmaicony black metal, który swoim stylem nie przypomina chyba niczego znanego w tym gatunku. Teksty czasami angielskie czasem w języku Daków do tego zimna i mroczna muzyka oraz dominujące na przemian partie gitarowe i klawisze. Negura Bunget używa zarówno typowych instrumentów, klasycznych z folkowego zestawu jak i różnej maści instrumentów perkusyjnych. Daje to wszystko razem niesamowity, tajemniczy klimat. Był to jeden z lepszych koncertów festiwalu. Po ich występie miało się odbyć afterparty, ale mało kto miał już siły zostawać w forcie.

Podsumowując: przyznać trzeba, że festiwal był dobry i warto się było na niego wybrać. Bilet był warty swojej ceny. Bawiłem się świetnie - z perspektywy czasu pozytywy przeważają nad drobnymi niedociągnięciami. Frekwencja mogłaby być większa, ale tej prawie nigdy nie zdobywa się od razu tylko walczy o nią z roku na rok. Drobne nieudogodnienia takie jak obsuwy, czy problemy z dźwiękiem a nawet (zwłaszcza!) z piwem byłyby bardziej znośne gdyby uczestnicy byli jakoś na bieżąco informowani co się dzieje. Organizatorowi nigdy nie uśmiecha się wysłuchiwać kolejnych "zjebek", ale sposób na poinformowanie publiczności, co się dzieje i dlaczego by się przydał. Zabrakło konferansjerki - tego zawsze mi brakuje na takich festach, to jest to, co łączy scenę z widownią. Tym bardziej, że część ludzi nie bardzo kumała dlaczego zespól X w ogóle zagrał na tym feście a klucz przecież nie był tu przypadkowy. Jeden zespół wyleciał - to nie tragedia - ale okoliczności w jakich się to stało są co najmniej niesmaczne po opublikowaniu jego oświadczenia. Stanowiska organizatorów dotąd brak, a warto by, choć podziękować publice za przybycie i wyrozumiałość. Jakaś ochrona też by się przydała. Tych dwóch panów, którzy schowali się tak by nie być ani pod sceną ani przy wejściu nie przydałoby się wcale gdyby zdążył się jakiś incydent. Festiwal ma duże szanse na zaistnienie. Nysa to ładne spokojne i tolerancyjne miasto, mili ludzie, dobra (choć niezorganizowana) baza noclegowa a Motofort to świetna lokalizacja. Start był całkiem niezły a organizatorzy mieli dużo szczęścia. Lista tych debiutantów, którzy go nie mieli jest o wiele dłuższa… Współistnienie z festiwalami, które mają utarta markę jak i całą masą startujących na pewno nie będzie łatwe, ale trzymamy kciuki.

http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=78631
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły