Stare porzekadła mówią, że nigdy nie wiadomo co przyniesie
nowy dzień, lub że każdy kolejny jest niespodzianką. Pomimo tego, że szara
rzeczywistość płynie sobie spokojnie i dzień do dnia podobny, to w moim
przypadku sprawdziły się niemal perfekcyjnie. Niecodziennie zdarza się
natrafić na album, który rzuca na kolana od pierwszego przesłuchania, zapada w
pamięć i po cichu dołącza do grona ulubionych. Nieważne jak duże jest to
grono, lecz tak czy owak zaskarbia sobie miejsce w elicie. Wszyscy Ci, którzy lubią
pomęczyć czasem swoje uszy muzyką odbiegającą nieco od norm, śmiało zaliczaną
do gatunku ekstremalnych, powinni rychle zapoznać się z poniższym wydawnictwem.
Indricothere - bo taką nosi nazwę ten "zespół" to jednoosobowy twór, który tworzy nie kto inny jak sam Colin Marston znany z takich grup jak m.in. Behold...The Arctopus, Dysrythmia czy Krallice. Właśnie on zajął się gitarami, programowaniem perkusji, miksami, procesem nagrywania i rzecz jasna w 100% skomponował cały materiał znajdujący się na krążku. Jeszcze przed sformowaniem grupy Behold...The Arctopus, szalony muzyk napisał i nagrał kilka utworów, natomiast przed rokiem 2007 nigdy wcześniej numery te nie przeszły solidnych miksów i czekały spokojnie na swój lepszy czas. Nie znalazły się one również na żadnym wydawnictwie Behold...(itd.). Tak właśnie powstał solowy projekt Marstona o nazwie Indricothere, na którym znalazły się owe, wcześniej skomponowane numery. Album ukazał się w skromnym nakładzie 100 egzemplarzy na CD, lecz okazał się odnieść całkiem spory sukces dzięki czemu zwiększono produkcję.Jeśli chodzi o zawartość to nie ma niespodzianek. Istne metalowe, instrumentalne wariactwo bez zahamowań. Szybkie "brudne" i agresywne riffy, masa dysonansów oraz dość zawrotne tempa. O melodii niestety nie można w tym przypadku mówić, gdyż przeważa zdecydowanie amelodia.. Słychać zaloty death metalowe a nawet black metalowe, przy sporej dawce ciągłych zmian rytmów i pokaźnych porcjach chorych akordów. Cóż... w końcu czego można było się spodziewać po człowieku, który okiełznał Warr Guitar do stopnia przynajmniej oszałamiającego. Klimat ciągłego niepokoju towarzyszy muzyce od pierwszych sekund i to właśnie sprawia, że płyta jest tajemnicza do samego końca. Jeśli natomiast mamy drążyć dalej, to dzieło Marstona w światku ekstremalnego grania nie wnosi wiele innowacyjności. Muzyka ma w sobie wiele zagrywek, które można usłyszeć w dokonaniach Behold...The Arctopus czy PsyOpus itp. Mimo iż ciężko mówić o wtórności w takim nawale dźwięków, da się takową zauważyć.
Jedno jest pewne, że każdy fan takich klimatów nie pożałuje i na pewno będzie zadowolony, natomiast wszyscy Ci, którzy nie czują tej muzyki z pewnością będą zniesmaczeni i szybko odstawią krążek w czeluści szuflad.
Ocena: 9/10
Tracklista:
01. II
02. V
03. IV
04. I
05. III
Wydawca: Gilead Media (2007)
Harlequin : A ja znam ten album i muszę przyznac, że podoba mi się,. Co jak instrumen...